niedziela, 21 września 2014

ABENTOJRA - Warmińska przygoda z mapą



  O rajdzie dowiedziałem się  przypadkowo  przed wakacjami, przeglądając kalendarz zawodów na stronie orienteering .waw.pl Od razu pomyślałem, że warto byłoby się wybrać na zawody jeśli nic nie stanie na przeszkodzie. W Olsztynie i okolicach nie byłem nigdy na zawodach na orientację. Jest tam wprawdzie organizowany już od kilku lat rajd „Vell Vincere” ale jakoś  nigdy termin nie pasował. Przeglądnąłem stronę internetową ,regulamin i miło zaskoczyło mnie wpisowe – 30zł. Świadczenia solidne, dużo  sponsorów i ciekawe nagrody a dodatkowo niespodzianka na trasie – możliwość znalezienia dodatkowej nagrody na jednym z PK, był to telefon Samsung Galaxy XCover 2.

  Dojazd miałem tego dnia wyjątkowo korzystny ponieważ impreza zbiegła się z wizytę u rodziny w Lidzbarku Warmińskim w ten właśnie weekend. Halę sportową odnalazłem bez problemu, pobrałem materiały startowe i spokojnie oczekiwałem na start. Organizatorzy ustawili nas w dwóch rzędach naprzeciw siebie. Z  jednej strony zawodnicy trasy TP50km po drugiej TP25km.  Mapy otrzymujemy na 3 min. przed startem. Szybki rzut okiem, zapowiada się  nieźle. 9Pk do zaliczenia na 25km trasie gwarantuje, że będzie w miarę  ciekawie tzn. nie będzie długich i nudnych „harpaganowych” przelotów między PK. Ktoś daje sygnał , ruszam ale to jeszcze nie właściwy start. Cała stawka ustawia się przed bramkę startową ,chwila i sędzia zawodów daje sygnał więc ” poszły konie po betonie”. Przebieg na pierwszy PK „obczaiłem” już wcześniej więc nie tracąc czasu ruszam raźno, tym łatwiej że trasa wypada prawie identycznie jak mój dojazd samochodem do bazy. Jak na razie przewodzę stawce. Kilka minut i za Orlenem pojawia się las, szybki myk na drugą stronę ruchliwej trasy a tam już ścieżka wzdłuż drogi asfaltowej. Jakiś czas prosto na północ  a potem w lewo w głąb lasu, kierunek Pn-zach. Zawodnicy się już trochę rozgrzali bo kilku mnie mija. Pierwszy PK łatwy, miejsce  bardzo charakterystyczne, kawałek za mostkiem w pobliżu zejścia rzek Wodąg i Łyny. Dalej ruszam ustawiony za wężykiem uczestników, nie ma się nad czym zastanawiać bo droga do dwójki banalna. Nikt się specjalnie dużo nie zastanawia, stawka rusza w kierunku Dywit. Ciekawy opis PK2 – stopa zeppelina. Ciekawe co to może być? Po kilkuset metrach robię przechodzę do szybkiego marszu aby nieco odetchnąć. Po krótkim czasie dogania mnie Kinga Górska z Ostródzkiego Orkana. Potem biegnę  kawałek za nią. Widać jakieś skrzyżowanie , las na północy się przerzedza więc zbaczam w lewo w poszukiwaniu „stopy zeppelina”. Widzę odbiegających zawodników  i jakieś inne osoby. Okazuje się  że to ekipa TVP Olsztyn, kręcą reportaż z zawodów na który się załapaliśmy. Razem z Kingą wpadamy na PK, szybkie podbicie  i dalej w drogę. W pośpiechu zapominam obejrzeć to miejsce , tylko przez moment widzę  tablice informacyjne. Okazuje się że to pozostałości po dawnym lotnisku sterowców. Trzeba tu będzie kiedyś wrócić  i dokładniej zwiedzić. Na PK3 obieram prosty i szybki wariant „dolny”, wracam więc  tą samą drogą którą wcześniej biegłem i na skrzyżowaniu odbijam w prawo. Kinga nie zwalnia tempa i po krótkim czasie wyprzedza mnie o jakieś 100m. Dołączył do niej znajomy. Ja ciągnę za nimi pozostają w pewnej odległości. Stopy  zaczynają dokuczać – problem jakże znany z czerwcowego półmaratonu w Unisławiu. Łyda jak na razie ładnie zapodaje więc niezrażony podążam dalej. Na PK3 dobiegam kilkanaście sekund po prowadzącej dwójce. Dalsza droga również prosta, czerwony szlak doprowadza do utwardzonej drogi. Biegną na północ  na skraj lasu, mijam spory wąwóz po lewej stronie drogi i na wysokości zabudowań Kolonii Dywity skręcam w lewo w leśną ścieżkę. Tym razem przez kawałek prowadzi mnie szlak zielony. Po kilkuset  metrach szlak skręca w lewo , Ja jednak lecę dalej prosto decydując się zaatakować PK od wschodu. Ścieżka wyraźna, po ok 2 min. mijam zbaraniałych na mój widok grzybiarzy , zaczyna się zakręt a za drzewami powoli widać prześwitujące jeziorko . Na zachodnim brzegu tegoż pięknego śródleśnego jeziorka czekaj już na mnie PK4. Widać go już z daleka. Spodziewałem się w tym miejscu spotkać odbiegającą Kingę z kolegą ale nie ma po nich śladu. W ogóle jakoś nie ma śladu żeby tu ktoś już był. W  tym momencie jeszcze nie wiedziałem że wychodzę na prowadzenie, Kinga opowiadała na mecie że gdzieś ich „rzuciło” w bok. Dalej krótką ścieżką na zachód, witam się  ponownie  z  zielonym szlakiem który prowadzi mnie do elektrowni wodnej na  Łynie. Ciekawe miejsce ale Ja tylko  szybko rzucam okiem i za mostem skręcam w lewo i wbiegam na  leśną drogę która prowadzi wzdłuż  rzeki. Tu spotykam kilku uczestników trasy 50km którzy zmierzają w przeciwnym kierunku. Informują mnie że jestem już  blisko grobli która prowadzi na drugą stronę Łyny. Moja „piątka” jest ich trójką”. Faktycznie po kilku minutach widzę że dziwna kreseczka przez rzekę na mapie okazuje się ową groblą obok budynku. Myk i jestem na drugiej stronie przy PK5. Czas coś przekąsić i wypić , od początku trasy nie miałem nic w ustach. Przeżuwając daktyle i popijając otrzymanym w świadczeniach izotonikiem sprawdzam wariant na PK6. Ruszam więc  w stronę dużej nadrzecznej skarpy by po chwili znaleźć ścieżkę prowadzącą na pd. w stronę  większej drogi do wsi Redykajny. Aby trochę dać wypocząć nogo na przemian podbiegam albo maszeruję  szybkim krokiem. Zejście dwóch ścieżek zaliczone, potem pod linią energetyczną i jest wreszcie droga. Mijam po drodze leśnictwo i po chwili za zakrętem zaczyna się teren otwarty. Widok piękny, sielska warmińska wieś. Pierwsza droga w prawo od głównej na mapie  kończy się na skraju lasu, mnie interesuje druga droga prowadząca od gospodarstwa na skaju wsi.  Na skraju łąki pojawia się tabliczka  „teren prywatny” więc omijam bokiem. Wbiegam na niewielki pagórek, rozglądam się ale po drodze do lasu nie ma już śladu. Jest tylko słabo wyraźna ścieżka wyjeżdżona przez traktor na łące ale kierunek ma dobry więc z niej korzystam. Doprowadza mnie aż do lasu a tam już wszystko się zgadza , poszukiwana droga pojawia się. Dalej już bez problemu podążam drogą wzdłuż bagna, pojawia się  jezioro Redykajny i półwysep na końcu którego znajduję się moja „szóstka”. Żadna solidna ścieżka tam nie prowadzi ale nauczony doświadczeniem że w takim miejscu znaleźć można ścieżki wydeptane przez wędkarzy lub zwierzynę wbijam w las przy brzegu i taką właśnie ścieżkę znajduję . PK6 szybko zaliczony. Wariant na 7-kę to chyba najmniej oczywisty z całej trasy. Jest niby całkiem dobra droga na pn. jeziora ale wygląda na zbyt długi, decyduje się więc  na krótszy ale trudniejszy wariant południowy.  Biegnąc cały czas wzdłuż  brzegu  docieram do terenów letniskowych na pd . krańcu jeziora. Niestety pojawia się solidny płot i teren prywatny. Rozglądam się  i widzę że miejscowi wydeptali wzdłuż  płotu całkiem znośną ścieżynę pod górę dokładnie w takim kierunku w jakim chciałem. Na górze wybiegam na kawałek otwartego terenu, tu oczom mym ukazuje się duży budynek, rzut okiem na mapę  - to jakiś hotel. Od strony lasu płotu nie było, wbiegam więc na teren hotelu  i kieruje się  do bramy wjazdowej która okazuje się zamknięta. Na szczęście obok bramy jest przejście które wskazuje mi  rodzinka z dziećmi. Chyba musiałem dziwnie wyglądać z mapą w ręku bo Tatuś zrobił mi zdjęcie J Dalej kawałek wzdłuż  jeziora Tyrsko  potem na rozstaju w lewo do lasu. Za lasem pojawiają się pierwsze zabudowania osiedla. Tutaj kawałek osiedlową drogą w kierunku seminarium. Ponieważ z dala już widzę zamkniętą bramę więc omijam boczną drogą. Docieram do większej drogi biegnącej na południe ale nie korzystam z niej tylko prosto wbijam się na skarpę. Jestem już coraz bliżej PK7, w planie miałem atak na punkt od strony zachodniej, gdyż  na mapie wygląda to nieźle. Jednak po wejściu na skarpę ukazuje mi się w pełni zabudowany teren. Mapie użyta na zawodach ma już ponad 10lat i przez ten czas to miejsce mocno się  zmieniło. Przez ok. 5 min kręcę się jeszcze po osiedlowych drogach by finalnie stwierdzić że tak się nie da. Ruszam więc  na pd. aby zaatakować z tego kierunku drogą wzdłuż lasu. Tu już wszystko zaczyna się zgadzać z mapą , więc po kilku  minutach opuszczam osiedle i skręcam w ścieżkę  prowadzącą prosto na PK7. Po prawej w dole niewielki staw , ścieżka skręca a na wprost pagórek czyli wszystko idealnie. Wbiegam, wyciągam już kartę startową i … Nic. Lampionu nie ma. Na szczycie górki, zamiast punktu znajduję  auto z dwoma kolesiami popijającymi browar. Pytam czy nie widzieli „takiego pomarańczowo-białego znaku” ale oni tylko zdziwione miny zrobili. Nie poddaje się , czeszę  pobliskie krzaczory. Po ok. 10 min. zjawia się kolejny zawodnik. To Mateusz ??? Wspólnie przeszukujemy wszelkie możliwe zakamarki. Wszystkie elementy terenowe są, jesteśmy pewni na 100% że to jest właściwe miejsce. Dzwonię do budowniczego i opisuję całą sytuację. Potwierdza że PK mógł zostać źle postawiony bo pobliski teren się trochę zmienił przez ostatnie 10 lat.  Zrobiliśmy zdjęcie pagórka i wspólnie ruszamy dalej. Na poszukiwanie lampionu zeszło mi ze 20 min. Na 8-kę to już rzut beretem. Przecinamy asfalt, wpadamy nad rzekę  ale rozwalonej altany przy której miał być PK brak. Po chwili ktoś z grupy rowerzystów krzyczy że ruiny altany i PK stoją na wzniesieniu. Na mapie jak byk widać że powinien stać na płaskim terenie w zakolu rzeki ale niezrażeni ruszamy pod górę  i szybko znajdujemy lampion. Teraz już pozostała nam droga do mety a tak ostatni PK9. Nie mamy ochoty pokonywać rzeki wpław więc udajemy się na pd. do najbliższego mostu. Czas po drodze umila nam miła pogawędka nt. różnych imprez na orientację, ma się rozumieć J po kilku minutach przechodzimy przez most i łukiem w prawo podążamy już solidną leśną drogą w kierunku mety. Mateusz ma większe zapasy sił więc mówię żeby się na mnie nie oglądam i napierał dalej w swoim tempie. Ja postanawiam kawałek pomaszerować aby dać chwilę wytchnienia stopom. Gdy widzę już w oddali szosę wylotową z Olsztyna, przyspieszam i skręcam w prawo na ścieżkę biegnącą wzdłuż trasy. Myślałem dogonić Mateusza jeszcze przed metą. Docieram do przejścia przez jezdnię, które tym razem obstawione jest przez dwóch Panów z firmy ochroniarskiej którzy pilnują bezpiecznego przejścia uczestników [rano podobno też byli tylko spali w samochodzie J]. Mijam sporą grupkę  uczestników trasy rodzinnej. Jakże budujący jest widok małych kilkuletnich brzdąców śmiało podążających z rodzicami na trasę J Dalej już  tylko prosta trasa do mety i po chwili mijam linię  mety. Jest 11.14. Mateusz był na mecie 2 min. wcześniej. Byłem pewien że ktoś już przed nami przybiegł, jednak organizatorzy informują że jesteśmy pierwszymi zawodnikami z TP25. Po odsapnięciu udajemy się razem po napoje do bufetu. Bufet na tych zawodach był olbrzymią pozytywną niespodzianką. Kiełbaski z grilla, oprócz wody kawa i herbata do woli, pączki, ciasta, owoce i inne smakołyki. Trochę  później dowieźli jeszcze dwudaniowy obiad. Po prostu pełen wypas. Podejrzewam że zjadłem więcej kalorii niż spaliłem na trasie J Później udaje się pod prysznic – to była niestety masakra. Oprócz Abentojry na obiektach sportowych odbywały się  jakieś zawody sportowe amazonek i Panie prawdopodobnie zużyły cały zapas ciepłej wody. Jakoś  to przetrwałem choć łatwo nie było. Potem było już tylko oczekiwanie nie dalszych uczestników z naszej trasy. Ze wspólnych rozmów dowiedzieliśmy się  również pozostali mieli problemy z PK7 ale ktoś w końcu go znalazł jakieś 150m dalej od właściwego miejsca. Ostatecznie decyzją orgów miałem być sklasyfikowany na pierwszym miejscu z Mateuszem. Jakimś cudem wyszło że miałem drugie miejsce a pierwsze z Mateuszem jakiś inny gość. Nie miałem już czasu i chęci kłócić się po wręczeniu nagród więc zostawiłem tak jak było. Trochę zawiodłem się bo nie udało mi się zgarnąć pysznych sękaczy ale nic to bo moja torba z nagrodami miała sporą zawartość. W domu po ogłoszeniu wyników ku mojemu zdziwieniu widzę że 1 msc. ma w  sumie 3 zawodników w tym dwóch  z czasami o godzinę  gorszymi od mojego. Tym razem odpuszczam ale w przyszłym roku nie będzie już taryfy ulgowej dla orgów i będę się kłócił :) W rajdzie oprócz mnie ze SKARMATu wystartowali również : Wojtek Kluska na trasie pieszej 50km oraz Arek Papke na rowerowej 50-tce. Wojtek zajął 7-dme miejsce, tak samo Arek.  

  Impreza bardzo mi się podobała pomimo wpadek przy rozstawianiu PK. Organizator jeszcze młody a nie myli się  ten kto nic nie robi. W przyszłym roku jeśli termin i okoliczności przypasują to wystartuję ponownie. Niskie wpisowe  jak na tak sporą imprezą, bardzo dobre świadczenia, ciekawe tereny i ogólnie duży rozmach imprezy sprawiają że to dla potencjalnego uczestnika  bardzo atrakcyjna impreza. To była pierwsza edycja a liczba zawodników sięgnęła 282 osób! Życzę organizatorom aby w przyszłym roku udał im się utrzymać taki poziom organizacyjny impreza a nie łatwe zadanie sobie wyznaczyli. 



środa, 6 sierpnia 2014

Zuzia :)

  7 lipca 2014 - to data która mocno zmieniła moje dotychczasowe życie (na lepsze oczywiście). Tego właśnie dnia narodziła się Zuzia. 3,67kg  i 58cm. Mimo początkowych problemów ze zdrowiem i 3 tygodniowym pobycie w szpitalu, teraz jest już z nami w domu i z dnia na dzień ma się coraz lepiej. Jesteśmy z Marzenką szczęśliwi i niewyspani :)
Mój sezon startowy jest tymczasowo zawieszony od dnia 8 czerwca kiedy to po raz ostatni startowałem w zawodach ( II MnO Urwisko), do odwołania. Na ile czas i Zuzia :) pozwolą zamierzam jesienią zaliczyć kilka startów. Tymczasem wracam do domowych obowiązków. Do zobaczenia na trasie :D

 

wtorek, 15 kwietnia 2014

Nocny Marek - Puszcza Bydgoska

  Na pierwszy ognień idzie zeszłoroczny Nocny Marek. Impreza zorganizowana została w nocy z 9 na 10 listopada w Puszczy Bydgoskiej w okolicach Brzozy Bydgoskiej.
Na Nocnego Marka chciałem się wybrać już od dnia ogłoszenia miejsca imprezy, czyli gdzieś 
na początku 2013 r. Później okazało się, że w tym samym terminie w Twardogórze na dolnym śląsku zorganizowane będą Mistrzostwa Polski w nocnych MnO. Ta impreza była dla mnie priorytetem, na NMP byłem tylko raz w 2008r. Dodatkowo zachęcało aż 5 etapów w ramach mistrzostw oraz 2 etapy Trail-O czyli orientacji precyzyjnej.  W październiku opublikowano regulamin NMP i niestety okazało się, że wpisowe jest niemałe - 90zł. Dodać do tego dojazd (250km), trochę wyżywienia i inne pierdoły no i robi się impreza za dwie stówy. Kolejny fakt, który przechylił szalę na korzyść N.Marka to wizyta gości w ten właśnie weekend. I tak właśnie na ostatni moment podjąłem decyzję o starcie w Marku.
  Impreza zapowiadała się zacnie. Po pierwsze sprawdzony organizator - Stowarzyszenie Rajd Konwalii, grupa młodych orientalistów ze wsi Mochy, którzy od kilku lat organizują latem jedną
z moich ulubionych InO - Rajd Konwalii. W tym roku rozszerzyli swoją ofertę o Śnieżne Konwalie 
w lutym i Nocnego Marka w listopadzie. Po drugie, miejsce - Puszcza Bydgoska czyli teren bardzo ciekawy i mało mi znany. InO (może oprócz BnO) rzadko rozgrywane są w tym rejonie. Po trzecie - niebanalne trasy dotychczas budowane przez organizatora, w których nawigacja odgrywa dużą rolę, jakże odmiennie od kilku innych imprez z cyklu Pucharu Polski w Pieszych Maratonach na Orientację. Kolejny atut to aż 25 punktów kontrolnych na trasie, w tym 15 na mapie do BnO "Emilianowo". Mam duży sentyment do tej właśnie mapy i terenu. To właśnie tu w marcu 2005 r. miał miejsce mój pierwszy raz ... w biegu na orientację :) Były to zawody z cyklu Mistrzostw Pomorza         i Kujaw w BnO, wystartowałem w kat. OPEN i zająłem 1 miejsce :)
[Tym którzy nie mają czasu czytać całych wypocin odsyłam do mapek zamieszczonych na końcu - zaznaczyłem tam przebiegi na mapie głównej i etapie BnO.]
Nadszedł wreszcie dzień wyjazdu. Na udział w rajdzie zdecydowało się jeszcze kilka osób z naszego klubu: Dorota Adamczyk, Wojtek Kluska, Tomek Koczko oraz nasz prezes Waldek Fijor. Dodatkowo Dorota zachęciła do startu koleżankę Dorotę T. dla której było to debiut w zawodach na orientację.Dziewczyny startowały pod jakże sympatyczną nazwą "Dorotusie biegają". Do Brzozy dojechaliśmy autem Wojtka w składzie Dorotusie, Wojtek i Ja. Tomek miał dojechać później, a Waldek rano zaliczał jakiś kurs organizowany w Twardogórze przez PZOS (zielonysport.pl) więc dojechał pociągiem. Dziewczyny i Ja startowaliśmy na trasie 50km a Wojtek, Tomek i Waldek 25km.
Baza tradycyjnie w miejscowej szkole, do dyspozycji zawodników duża sala gimnastyczna i sanitariaty. Dojechaliśmy bezproblemowo, szybkie zajęcie miejsc na sali, trochę przygotowań i już nadciągała godz. 18.30 czyli start. Na początek zawodnicy zgromadzili się na korytarzu, organizator na kilka minut przed startem rozdał mapy więc można było zaplanować swoje warianty. Następnie wszyscy przeszli na dziedziniec szkoły gdzie spod dużej nadmuchiwanej bramki "Start" mieliśmy ruszyć do boju.
Start był bardzo ciekawy, wzbudził we wsi trochę sensacji. Niby zwykły szary listopadowy wieczór a tu nagle spod szkoły rusza biegiem 200 osób z latarkami na głowie, prowadzeni przez wóz miejscowej OSP na sygnale. Jeden wóz zabezpieczał czoło stawki, drugi na samym końcu. Muszę przyznać, że organizatorzy stanęli na wysokości zadania, rzadko można spotkać tak dobre zabezpieczenie startu. Odeskortowani zostaliśmy na skraj Brzozy, potem wszyscy ruszyli w las w poszukiwaniu pierwszego PK. Grupa osób (w tym Dorotki) zdecydowała się na krótszy wariant przecinką, Ja jednak jak i większość stawki wybrałem nieco dłuższy, ale płaski wariant główną leśną drogą. Potem już tylko skręt w przecinkę i już po 100m widać było szczyt górki oświetlony przez czołówki kilkudziesięciu zawodników. Spodziewałem się, że spotkam w tym miejscu Dorotusie zmierzające do PK2. Jak się dowiedziałem na mecie, PK1 zaliczyły krótko po mnie i nie widzieliśmy się już do końca trasy. Następnie ruszyłem z kopyta w kierunku N do następnego PK. Po drodze załapałem się na sesję fotograficzną robioną przez organizatorów. W wiosce Przyłęki łatwo lokalizuję stary cmentarz, odbijam z asfaltu na N i omijam zabudowania nowego osiedla, którego próżno szukać na mapie. Na skraju lasu krótka konsternacja (trudne słowo), ale po chwili widzę już linię elektryczną i raźno ruszam dalej zostawiając za sobą grupę zdezorientowanych współuczestników. Atak na dwójkę mimo braku ścieżki bezproblemowy, z dala widać światła czołówek kilku zawodników. Do trójki banał, przejście pod główną drogą, przecinam linię kolejową i prosto przecinką aż do ścieżki prowadzącej pod sam PK. Dalej ciekawy przelot na PK4 - na mapie kwadratowy wycinek oznaczony jako składnica amunicji - teren wojskowy. Spodziewałem się jakiegoś ogrodzenia jednak w terenie las  i dziwne drogi. Tablicy zakazu nie znalazłem, wartowników brak, więc napieram dalej trzymając kierunek. Po 10 min. przejścia "po niczym" znajduję skrzyżowanie przy czwórce i krótkim azymutem skutecznie atakuję. Przelotu do PK5 nie opisuję bo i nic szczególnego się nie działo. Prawie cały odcinek przebiegłem. Dalej lekko zamotałem, spodziewałem się znaleźć ścieżkę wzdłuż płotu, ale nic nie było, więc wróciłem na przecinkę. Następnie przechodzę przejściem dla zwierzyny na drugą stronę szosy i rozpoczyna się najciekawsza nawigacyjnie część trasy, czyli etap na mapie BnO "Emilianowo". Całości nie będę szczegółowo opisywał, aby post nie przybrał rozmiarów "epopei nawigacyjnej". Mój przebieg zaznaczony na niebiesko możecie prześledzić na załączonej mapce. Już wcześniej obrałem kolejność zaliczania PK, która wydała mi się najbardziej optymalna: 
16-6-13-20-17-15-8-14-11-9-19-12-18-7-10
Jedyna wtopa na samym początku. Po zaliczeniu 16-stki [czyż to nie brzmi trochę dwuznacznie?:) ] ruszyłem dalej w kierunku 13-stki [chyba brzmi jeszcze gorzej :) ] zapominając, że najpierw miałem zaliczyć PK3, więc musiałem się cofnąć, dokładając sobie darmowe 700m. W lesie co jakiś czas widzę światła czołówek zawodników, poruszających się w różnych kierunkach jako, że kolejność zaliczania PK na tym etapie była dowolna. Przed PK14 spotykam Wojtka i Tomka, którzy zmierzają w przeciwnym kierunku. Później przed PK7 spotykam na drodze Panię Ewę Lewoń razem z jej grupą. Trochę ich "rzuciło", więc krótko wyjaśniam gdzie się właśnie znajdujemy. Przed PK10 spotykam jeszcze parę zawodników i potem już do końca rajdu w lesie nie spotkałem żywej duszy. Spodziewałem się, że gdzieś dalej w głębi puszczy spotkam wilki - taki hardcore ze mnie, a co... (dwie watahy żyją w puszczy bydgoskiej) jednak tym razem się nie udało. Przy asfalcie na skraju mapy kończę etap BnO i zaczyna się ostatnia część, wracam na mapę "pięćdziesiątkę" (skala 1:15 000). Pozostało 5 PK do zaliczenia. Nogi odczuły już spore górki w Emilianowskim lesie, ale jak onegdaj powiedział Pan Michał W. - "Nic to".  PK21 poszedł gładko. Droga do PK22 to najdłuższy przelot, w stylu Harpaganowym, czyli długi i monotonny. I w tym przypadku nie było problemów, sprawna nawigacja po 1,16 godz. i przebyciu 6,6km doprowadza we właściwe miejsce. Ruszam dalej, na próżno rozglądając się za światłami czołówek innych uczestników. Do PK23 łatwy przebieg wzdłuż przecinki. Czuję się dobrze, więc zwiększam tempo podbiegając co jakiś czas. Obliczyłem, że jeśli utrzymam dobre tempo, mam szansę "złamać" 10 godz. co byłoby moim rekordowym czasem na 50km. PK zaliczony w pobliżu nieistniejącej już śródleśnej wioski Łążyn Duży, po której został jedynie napis na mapie. Przed torami i wiaduktem schodzę na główną drogę leśną, wzdłuż której prowadzi czarny szlak. Początkowo biegnie tak jak na mapie, ale za wiaduktem skręca inaczej niż powinien więc olewam szlak nauczony doświadczeniem z Harpagana 41 [pamiętajcie, aby nigdy bezgranicznie nie ufać oznaczeniu szlaków na mapie]. PK 24 stoi między małym stawem a jeziorem, szybko podbijam i czas na ostatni - PK 25. Dalej napieram kawałek na przełaj, potem już głównymi drogami leśnymi. Jestem już jakieś 500m przed PK, aż tu nagle na środku drogi  - żółta tablica z napisem: "Prace saperskie. Wstęp wzbroniony!" I co teraz? Zdrowy rozsądek mówi "nie". Jednak jedyny sensowny przebieg prowadzi tą właśnie drogą.  Organizator musiał widzieć tablice rano rozstawiając lampiony a na odprawie nikt o tym nie wspomniał, droga musi być więc bezpieczna. Dodatkowo ktoś musiał tędy wcześniej przebiegać, nie podejrzewam abym był na prowadzeniu, huku eksplozji nie słyszałem więc chyb jest Ok. Napieram dalej. Okazało się że faktycznie droga jest w dobrym stanie a rozorany jest tylko las po obu jej stronach. 200m dalej za pierwszą tablicą stoi następna, przy niewielkim ogrodzonym terenie z głębokim, świeżo wykopanym dołem pośrodku. Tym razem jeszcze lepiej: "UWAGA NIEBEZPIECZEŃSTWO. Tymczasowy magazyn materiałów wybuchowych". Aż korci żeby przejść przez płot i zajrzeć do środka, przypominam sobie jednak, że mam 10 godz. do "złamania" więc biegnę dalej i szybko lokalizuję ostatni PK. Potem już ruszam prosto do Brzozy. Nawet znajduję jeszcze trochę sił na bieganie i po 12 min kończę trasę z wynikiem 9godz. 46 min. Rekord na 50km został pobity. Zawody kończę na 17-tym miejscu , z 12-tym czasem.


 Nocny Marek to świetna impreza i polecam ją wszystkim orientalistom, szczególnie tym z naszego regionu. W tym roku jeśli czas pozwoli, również chciałbym zaliczyć trasę NM, zwłaszcza, że ponownie ma się odbyć w Puszczy Bydgoskiej.  




sobota, 12 kwietnia 2014

Poloneza czas zacząć

  "Poloneza czas zacząć" - jak powiedziała rdza do rdzy. Tak i czas wreszcie zacząć bloga. Zbierałem się już od dłuższego czasu ale wreszcie nastał "ten" dzień. A pisać jest o czym.
O czym będzie można przeczytać? Jak łatwo z nazwy wydedukować, o wszelkich imprezach na orientację w których wziąłem udział, wezmę lub w których będę się udzielał jako organizator. Najczęściej turystyczne InO czyli marsze, czasem biegi na orientację lub imprezy długodystansowe. Poza tym być może z rzadka o innych ważnych wydarzeniach z życia "pozaInOwego". Najbliższe już wkrótce, zbliża się wielkimi krokami :) Jest to dosyć poważna życiowa sprawa więc na jakiś czas wyłączy mnie z aktywnego udziału w zawodach. 
Mam nadzieję że nie będę za bardzo przynudzał oraz że nie będę jedynym czytelnikiem :)
Serdecznie zapraszam do lektury.