O rajdzie dowiedziałem się
przypadkowo przed wakacjami,
przeglądając kalendarz zawodów na stronie orienteering .waw.pl Od razu
pomyślałem, że warto byłoby się wybrać na zawody jeśli nic nie stanie na
przeszkodzie. W Olsztynie i okolicach nie byłem nigdy na zawodach na
orientację. Jest tam wprawdzie organizowany już od kilku lat rajd „Vell
Vincere” ale jakoś nigdy termin nie
pasował. Przeglądnąłem stronę internetową ,regulamin i miło zaskoczyło mnie
wpisowe – 30zł. Świadczenia solidne, dużo
sponsorów i ciekawe nagrody a dodatkowo niespodzianka na trasie –
możliwość znalezienia dodatkowej nagrody na jednym z PK, był to telefon Samsung Galaxy XCover 2.
Dojazd miałem tego dnia wyjątkowo
korzystny ponieważ impreza zbiegła się z wizytę u rodziny w Lidzbarku
Warmińskim w ten właśnie weekend. Halę sportową odnalazłem bez problemu, pobrałem materiały startowe i spokojnie oczekiwałem na start. Organizatorzy
ustawili nas w dwóch rzędach naprzeciw siebie. Z jednej strony zawodnicy trasy TP50km po
drugiej TP25km. Mapy otrzymujemy
na 3 min. przed startem. Szybki rzut okiem, zapowiada się nieźle. 9Pk do zaliczenia na 25km trasie
gwarantuje, że będzie w miarę ciekawie
tzn. nie będzie długich i nudnych „harpaganowych” przelotów między PK. Ktoś
daje sygnał , ruszam ale to jeszcze nie właściwy start. Cała stawka ustawia się
przed bramkę startową ,chwila i sędzia zawodów daje sygnał więc ” poszły konie
po betonie”. Przebieg na pierwszy PK „obczaiłem” już wcześniej więc nie tracąc
czasu ruszam raźno, tym łatwiej że trasa wypada prawie identycznie jak mój
dojazd samochodem do bazy. Jak na razie przewodzę stawce. Kilka minut i za Orlenem
pojawia się las, szybki myk na drugą stronę ruchliwej trasy a tam już ścieżka
wzdłuż drogi asfaltowej. Jakiś czas prosto na północ a potem w lewo w głąb lasu, kierunek Pn-zach.
Zawodnicy się już trochę rozgrzali bo kilku mnie mija. Pierwszy PK łatwy, miejsce bardzo charakterystyczne, kawałek za mostkiem
w pobliżu zejścia rzek Wodąg i Łyny. Dalej ruszam ustawiony za wężykiem
uczestników, nie ma się nad czym zastanawiać bo droga do dwójki banalna. Nikt
się specjalnie dużo nie zastanawia, stawka rusza w kierunku Dywit. Ciekawy opis
PK2 – stopa zeppelina. Ciekawe co to może być? Po kilkuset metrach robię
przechodzę do szybkiego marszu aby nieco odetchnąć. Po krótkim czasie dogania
mnie Kinga Górska z Ostródzkiego Orkana. Potem biegnę kawałek za nią. Widać jakieś skrzyżowanie ,
las na północy się przerzedza więc zbaczam w lewo w poszukiwaniu „stopy
zeppelina”. Widzę odbiegających zawodników
i jakieś inne osoby. Okazuje się
że to ekipa TVP Olsztyn, kręcą reportaż z zawodów na który się
załapaliśmy. Razem z Kingą wpadamy na PK, szybkie podbicie i dalej w drogę. W pośpiechu zapominam
obejrzeć to miejsce , tylko przez moment widzę
tablice informacyjne. Okazuje się że to pozostałości po dawnym lotnisku
sterowców. Trzeba tu będzie kiedyś wrócić
i dokładniej zwiedzić. Na PK3 obieram prosty i szybki wariant „dolny”,
wracam więc tą samą drogą którą
wcześniej biegłem i na skrzyżowaniu odbijam w prawo. Kinga nie zwalnia tempa i
po krótkim czasie wyprzedza mnie o jakieś 100m. Dołączył do niej znajomy. Ja
ciągnę za nimi pozostają w pewnej odległości. Stopy zaczynają dokuczać – problem jakże znany z
czerwcowego półmaratonu w Unisławiu. Łyda jak na razie ładnie zapodaje więc
niezrażony podążam dalej. Na PK3 dobiegam kilkanaście sekund po prowadzącej
dwójce. Dalsza droga również prosta, czerwony szlak doprowadza do utwardzonej
drogi. Biegną na północ na skraj lasu,
mijam spory wąwóz po lewej stronie drogi i na wysokości zabudowań Kolonii
Dywity skręcam w lewo w leśną ścieżkę. Tym razem przez kawałek prowadzi mnie
szlak zielony. Po kilkuset metrach szlak
skręca w lewo , Ja jednak lecę dalej prosto decydując się zaatakować PK od
wschodu. Ścieżka wyraźna, po ok 2 min. mijam zbaraniałych na mój widok
grzybiarzy , zaczyna się zakręt a za drzewami powoli widać prześwitujące
jeziorko . Na zachodnim brzegu tegoż pięknego śródleśnego jeziorka czekaj już
na mnie PK4. Widać go już z daleka. Spodziewałem się w tym miejscu spotkać
odbiegającą Kingę z kolegą ale nie ma po nich śladu. W ogóle jakoś nie ma śladu
żeby tu ktoś już był. W tym momencie
jeszcze nie wiedziałem że wychodzę na prowadzenie, Kinga opowiadała na mecie że
gdzieś ich „rzuciło” w bok. Dalej krótką ścieżką na zachód, witam się ponownie
z zielonym szlakiem który
prowadzi mnie do elektrowni wodnej na
Łynie. Ciekawe miejsce ale Ja tylko
szybko rzucam okiem i za mostem skręcam w lewo i wbiegam na leśną drogę która prowadzi wzdłuż rzeki. Tu spotykam kilku uczestników trasy
50km którzy zmierzają w przeciwnym kierunku. Informują mnie że jestem już blisko grobli która prowadzi na drugą stronę
Łyny. Moja „piątka” jest ich trójką”. Faktycznie po kilku minutach widzę że
dziwna kreseczka przez rzekę na mapie okazuje się ową groblą obok budynku. Myk
i jestem na drugiej stronie przy PK5. Czas coś przekąsić i wypić , od początku
trasy nie miałem nic w ustach. Przeżuwając daktyle i popijając otrzymanym w
świadczeniach izotonikiem sprawdzam wariant na PK6. Ruszam więc w stronę dużej nadrzecznej skarpy by po chwili
znaleźć ścieżkę prowadzącą na pd. w stronę
większej drogi do wsi Redykajny. Aby trochę dać wypocząć nogo na
przemian podbiegam albo maszeruję
szybkim krokiem. Zejście dwóch ścieżek zaliczone, potem pod linią
energetyczną i jest wreszcie droga. Mijam po drodze leśnictwo i po chwili za
zakrętem zaczyna się teren otwarty. Widok piękny, sielska warmińska wieś.
Pierwsza droga w prawo od głównej na mapie
kończy się na skraju lasu, mnie interesuje druga droga prowadząca od
gospodarstwa na skaju wsi. Na skraju
łąki pojawia się tabliczka „teren prywatny”
więc omijam bokiem. Wbiegam na niewielki pagórek, rozglądam się ale po drodze
do lasu nie ma już śladu. Jest tylko słabo wyraźna ścieżka wyjeżdżona przez
traktor na łące ale kierunek ma dobry więc z niej korzystam. Doprowadza mnie aż
do lasu a tam już wszystko się zgadza , poszukiwana droga pojawia się. Dalej
już bez problemu podążam drogą wzdłuż bagna, pojawia się jezioro Redykajny i półwysep na końcu którego
znajduję się moja „szóstka”. Żadna solidna ścieżka tam nie prowadzi ale nauczony
doświadczeniem że w takim miejscu znaleźć można ścieżki wydeptane przez
wędkarzy lub zwierzynę wbijam w las przy brzegu i taką właśnie ścieżkę znajduję
. PK6 szybko zaliczony. Wariant na 7-kę to chyba najmniej oczywisty z całej
trasy. Jest niby całkiem dobra droga na pn. jeziora ale wygląda na zbyt długi,
decyduje się więc na krótszy ale
trudniejszy wariant południowy. Biegnąc
cały czas wzdłuż brzegu docieram do terenów letniskowych na pd .
krańcu jeziora. Niestety pojawia się solidny płot i teren prywatny. Rozglądam
się i widzę że miejscowi wydeptali
wzdłuż płotu całkiem znośną ścieżynę pod
górę dokładnie w takim kierunku w jakim chciałem. Na górze wybiegam na kawałek
otwartego terenu, tu oczom mym ukazuje się duży budynek, rzut okiem na
mapę - to jakiś hotel. Od strony lasu
płotu nie było, wbiegam więc na teren hotelu
i kieruje się do bramy wjazdowej
która okazuje się zamknięta. Na szczęście obok bramy jest przejście które
wskazuje mi rodzinka z dziećmi. Chyba
musiałem dziwnie wyglądać z mapą w ręku bo Tatuś zrobił mi zdjęcie J Dalej kawałek
wzdłuż jeziora Tyrsko potem na rozstaju w lewo do lasu. Za lasem
pojawiają się pierwsze zabudowania osiedla. Tutaj kawałek osiedlową drogą w
kierunku seminarium. Ponieważ z dala już widzę zamkniętą bramę więc omijam
boczną drogą. Docieram do większej drogi biegnącej na południe ale nie
korzystam z niej tylko prosto wbijam się na skarpę. Jestem już coraz bliżej
PK7, w planie miałem atak na punkt od strony zachodniej, gdyż na mapie wygląda to nieźle. Jednak po wejściu
na skarpę ukazuje mi się w pełni zabudowany teren. Mapie użyta na zawodach ma
już ponad 10lat i przez ten czas to miejsce mocno się zmieniło. Przez ok. 5 min kręcę się jeszcze
po osiedlowych drogach by finalnie stwierdzić że tak się nie da. Ruszam
więc na pd. aby zaatakować z tego
kierunku drogą wzdłuż lasu. Tu już wszystko zaczyna się zgadzać z mapą , więc
po kilku minutach opuszczam osiedle i
skręcam w ścieżkę prowadzącą prosto na
PK7. Po prawej w dole niewielki staw , ścieżka skręca a na wprost pagórek czyli
wszystko idealnie. Wbiegam, wyciągam już kartę startową i … Nic. Lampionu nie
ma. Na szczycie górki, zamiast punktu znajduję
auto z dwoma kolesiami popijającymi browar. Pytam czy nie widzieli
„takiego pomarańczowo-białego znaku” ale oni tylko zdziwione miny zrobili. Nie
poddaje się , czeszę pobliskie
krzaczory. Po ok. 10 min. zjawia się kolejny zawodnik. To Mateusz ??? Wspólnie
przeszukujemy wszelkie możliwe zakamarki. Wszystkie elementy terenowe są,
jesteśmy pewni na 100% że to jest właściwe miejsce. Dzwonię do budowniczego i
opisuję całą sytuację. Potwierdza że PK mógł zostać źle postawiony bo pobliski
teren się trochę zmienił przez ostatnie 10 lat.
Zrobiliśmy zdjęcie pagórka i wspólnie ruszamy dalej. Na poszukiwanie
lampionu zeszło mi ze 20 min. Na 8-kę to już rzut beretem. Przecinamy asfalt,
wpadamy nad rzekę ale rozwalonej altany
przy której miał być PK brak. Po chwili ktoś z grupy rowerzystów krzyczy że
ruiny altany i PK stoją na wzniesieniu. Na mapie jak byk widać że powinien stać
na płaskim terenie w zakolu rzeki ale niezrażeni ruszamy pod górę i szybko znajdujemy lampion. Teraz już
pozostała nam droga do mety a tak ostatni PK9. Nie mamy ochoty pokonywać rzeki
wpław więc udajemy się na pd. do najbliższego mostu. Czas po drodze umila nam
miła pogawędka nt. różnych imprez na orientację, ma się rozumieć J po kilku minutach
przechodzimy przez most i łukiem w prawo podążamy już solidną leśną drogą w
kierunku mety. Mateusz ma większe zapasy sił więc mówię żeby się na mnie nie
oglądam i napierał dalej w swoim tempie. Ja postanawiam kawałek pomaszerować
aby dać chwilę wytchnienia stopom. Gdy widzę już w oddali szosę wylotową z
Olsztyna, przyspieszam i skręcam w prawo na ścieżkę biegnącą wzdłuż trasy.
Myślałem dogonić Mateusza jeszcze przed metą. Docieram do przejścia przez
jezdnię, które tym razem obstawione jest przez dwóch Panów z firmy
ochroniarskiej którzy pilnują bezpiecznego przejścia uczestników [rano podobno
też byli tylko spali w samochodzie J].
Mijam sporą grupkę uczestników trasy
rodzinnej. Jakże budujący jest widok małych kilkuletnich brzdąców śmiało
podążających z rodzicami na trasę J
Dalej już tylko prosta trasa do mety i
po chwili mijam linię mety. Jest 11.14.
Mateusz był na mecie 2 min. wcześniej. Byłem pewien że ktoś już przed nami
przybiegł, jednak organizatorzy informują że jesteśmy pierwszymi zawodnikami z
TP25. Po odsapnięciu udajemy się razem po napoje do bufetu. Bufet na tych
zawodach był olbrzymią pozytywną niespodzianką. Kiełbaski z grilla, oprócz wody
kawa i herbata do woli, pączki, ciasta, owoce i inne smakołyki. Trochę później dowieźli jeszcze dwudaniowy obiad. Po
prostu pełen wypas. Podejrzewam że zjadłem więcej kalorii niż spaliłem na
trasie J
Później udaje się pod prysznic – to była niestety masakra. Oprócz Abentojry na
obiektach sportowych odbywały się jakieś
zawody sportowe amazonek i Panie prawdopodobnie zużyły cały zapas ciepłej wody.
Jakoś to przetrwałem choć łatwo nie było. Potem było już tylko
oczekiwanie nie dalszych uczestników z naszej trasy. Ze wspólnych rozmów
dowiedzieliśmy się również pozostali
mieli problemy z PK7 ale ktoś w końcu go znalazł jakieś 150m dalej od
właściwego miejsca. Ostatecznie decyzją orgów miałem być sklasyfikowany na
pierwszym miejscu z Mateuszem. Jakimś cudem wyszło że miałem drugie miejsce a
pierwsze z Mateuszem jakiś inny gość. Nie miałem już czasu i chęci kłócić się
po wręczeniu nagród więc zostawiłem tak jak było. Trochę zawiodłem się bo nie
udało mi się zgarnąć pysznych sękaczy ale nic to bo moja torba z nagrodami
miała sporą zawartość. W domu po ogłoszeniu wyników ku mojemu zdziwieniu widzę
że 1 msc. ma w sumie 3 zawodników w tym dwóch
z czasami o godzinę gorszymi od
mojego. Tym razem odpuszczam ale w przyszłym roku nie będzie już taryfy ulgowej
dla orgów i będę się kłócił :)
W rajdzie oprócz mnie ze SKARMATu wystartowali również : Wojtek Kluska na
trasie pieszej 50km oraz Arek Papke na rowerowej 50-tce. Wojtek zajął 7-dme
miejsce, tak samo Arek.
Impreza bardzo mi się podobała pomimo wpadek przy
rozstawianiu PK. Organizator jeszcze młody a nie myli się ten kto nic nie robi. W przyszłym roku jeśli
termin i okoliczności przypasują to wystartuję ponownie. Niskie wpisowe jak na tak sporą imprezą, bardzo dobre świadczenia,
ciekawe tereny i ogólnie duży rozmach imprezy sprawiają że to dla potencjalnego
uczestnika bardzo atrakcyjna impreza. To
była pierwsza edycja a liczba zawodników sięgnęła 282 osób! Życzę organizatorom
aby w przyszłym roku udał im się utrzymać taki poziom organizacyjny impreza a
nie łatwe zadanie sobie wyznaczyli.