niedziela, 21 września 2014

ABENTOJRA - Warmińska przygoda z mapą



  O rajdzie dowiedziałem się  przypadkowo  przed wakacjami, przeglądając kalendarz zawodów na stronie orienteering .waw.pl Od razu pomyślałem, że warto byłoby się wybrać na zawody jeśli nic nie stanie na przeszkodzie. W Olsztynie i okolicach nie byłem nigdy na zawodach na orientację. Jest tam wprawdzie organizowany już od kilku lat rajd „Vell Vincere” ale jakoś  nigdy termin nie pasował. Przeglądnąłem stronę internetową ,regulamin i miło zaskoczyło mnie wpisowe – 30zł. Świadczenia solidne, dużo  sponsorów i ciekawe nagrody a dodatkowo niespodzianka na trasie – możliwość znalezienia dodatkowej nagrody na jednym z PK, był to telefon Samsung Galaxy XCover 2.

  Dojazd miałem tego dnia wyjątkowo korzystny ponieważ impreza zbiegła się z wizytę u rodziny w Lidzbarku Warmińskim w ten właśnie weekend. Halę sportową odnalazłem bez problemu, pobrałem materiały startowe i spokojnie oczekiwałem na start. Organizatorzy ustawili nas w dwóch rzędach naprzeciw siebie. Z  jednej strony zawodnicy trasy TP50km po drugiej TP25km.  Mapy otrzymujemy na 3 min. przed startem. Szybki rzut okiem, zapowiada się  nieźle. 9Pk do zaliczenia na 25km trasie gwarantuje, że będzie w miarę  ciekawie tzn. nie będzie długich i nudnych „harpaganowych” przelotów między PK. Ktoś daje sygnał , ruszam ale to jeszcze nie właściwy start. Cała stawka ustawia się przed bramkę startową ,chwila i sędzia zawodów daje sygnał więc ” poszły konie po betonie”. Przebieg na pierwszy PK „obczaiłem” już wcześniej więc nie tracąc czasu ruszam raźno, tym łatwiej że trasa wypada prawie identycznie jak mój dojazd samochodem do bazy. Jak na razie przewodzę stawce. Kilka minut i za Orlenem pojawia się las, szybki myk na drugą stronę ruchliwej trasy a tam już ścieżka wzdłuż drogi asfaltowej. Jakiś czas prosto na północ  a potem w lewo w głąb lasu, kierunek Pn-zach. Zawodnicy się już trochę rozgrzali bo kilku mnie mija. Pierwszy PK łatwy, miejsce  bardzo charakterystyczne, kawałek za mostkiem w pobliżu zejścia rzek Wodąg i Łyny. Dalej ruszam ustawiony za wężykiem uczestników, nie ma się nad czym zastanawiać bo droga do dwójki banalna. Nikt się specjalnie dużo nie zastanawia, stawka rusza w kierunku Dywit. Ciekawy opis PK2 – stopa zeppelina. Ciekawe co to może być? Po kilkuset metrach robię przechodzę do szybkiego marszu aby nieco odetchnąć. Po krótkim czasie dogania mnie Kinga Górska z Ostródzkiego Orkana. Potem biegnę  kawałek za nią. Widać jakieś skrzyżowanie , las na północy się przerzedza więc zbaczam w lewo w poszukiwaniu „stopy zeppelina”. Widzę odbiegających zawodników  i jakieś inne osoby. Okazuje się  że to ekipa TVP Olsztyn, kręcą reportaż z zawodów na który się załapaliśmy. Razem z Kingą wpadamy na PK, szybkie podbicie  i dalej w drogę. W pośpiechu zapominam obejrzeć to miejsce , tylko przez moment widzę  tablice informacyjne. Okazuje się że to pozostałości po dawnym lotnisku sterowców. Trzeba tu będzie kiedyś wrócić  i dokładniej zwiedzić. Na PK3 obieram prosty i szybki wariant „dolny”, wracam więc  tą samą drogą którą wcześniej biegłem i na skrzyżowaniu odbijam w prawo. Kinga nie zwalnia tempa i po krótkim czasie wyprzedza mnie o jakieś 100m. Dołączył do niej znajomy. Ja ciągnę za nimi pozostają w pewnej odległości. Stopy  zaczynają dokuczać – problem jakże znany z czerwcowego półmaratonu w Unisławiu. Łyda jak na razie ładnie zapodaje więc niezrażony podążam dalej. Na PK3 dobiegam kilkanaście sekund po prowadzącej dwójce. Dalsza droga również prosta, czerwony szlak doprowadza do utwardzonej drogi. Biegną na północ  na skraj lasu, mijam spory wąwóz po lewej stronie drogi i na wysokości zabudowań Kolonii Dywity skręcam w lewo w leśną ścieżkę. Tym razem przez kawałek prowadzi mnie szlak zielony. Po kilkuset  metrach szlak skręca w lewo , Ja jednak lecę dalej prosto decydując się zaatakować PK od wschodu. Ścieżka wyraźna, po ok 2 min. mijam zbaraniałych na mój widok grzybiarzy , zaczyna się zakręt a za drzewami powoli widać prześwitujące jeziorko . Na zachodnim brzegu tegoż pięknego śródleśnego jeziorka czekaj już na mnie PK4. Widać go już z daleka. Spodziewałem się w tym miejscu spotkać odbiegającą Kingę z kolegą ale nie ma po nich śladu. W ogóle jakoś nie ma śladu żeby tu ktoś już był. W  tym momencie jeszcze nie wiedziałem że wychodzę na prowadzenie, Kinga opowiadała na mecie że gdzieś ich „rzuciło” w bok. Dalej krótką ścieżką na zachód, witam się  ponownie  z  zielonym szlakiem który prowadzi mnie do elektrowni wodnej na  Łynie. Ciekawe miejsce ale Ja tylko  szybko rzucam okiem i za mostem skręcam w lewo i wbiegam na  leśną drogę która prowadzi wzdłuż  rzeki. Tu spotykam kilku uczestników trasy 50km którzy zmierzają w przeciwnym kierunku. Informują mnie że jestem już  blisko grobli która prowadzi na drugą stronę Łyny. Moja „piątka” jest ich trójką”. Faktycznie po kilku minutach widzę że dziwna kreseczka przez rzekę na mapie okazuje się ową groblą obok budynku. Myk i jestem na drugiej stronie przy PK5. Czas coś przekąsić i wypić , od początku trasy nie miałem nic w ustach. Przeżuwając daktyle i popijając otrzymanym w świadczeniach izotonikiem sprawdzam wariant na PK6. Ruszam więc  w stronę dużej nadrzecznej skarpy by po chwili znaleźć ścieżkę prowadzącą na pd. w stronę  większej drogi do wsi Redykajny. Aby trochę dać wypocząć nogo na przemian podbiegam albo maszeruję  szybkim krokiem. Zejście dwóch ścieżek zaliczone, potem pod linią energetyczną i jest wreszcie droga. Mijam po drodze leśnictwo i po chwili za zakrętem zaczyna się teren otwarty. Widok piękny, sielska warmińska wieś. Pierwsza droga w prawo od głównej na mapie  kończy się na skraju lasu, mnie interesuje druga droga prowadząca od gospodarstwa na skaju wsi.  Na skraju łąki pojawia się tabliczka  „teren prywatny” więc omijam bokiem. Wbiegam na niewielki pagórek, rozglądam się ale po drodze do lasu nie ma już śladu. Jest tylko słabo wyraźna ścieżka wyjeżdżona przez traktor na łące ale kierunek ma dobry więc z niej korzystam. Doprowadza mnie aż do lasu a tam już wszystko się zgadza , poszukiwana droga pojawia się. Dalej już bez problemu podążam drogą wzdłuż bagna, pojawia się  jezioro Redykajny i półwysep na końcu którego znajduję się moja „szóstka”. Żadna solidna ścieżka tam nie prowadzi ale nauczony doświadczeniem że w takim miejscu znaleźć można ścieżki wydeptane przez wędkarzy lub zwierzynę wbijam w las przy brzegu i taką właśnie ścieżkę znajduję . PK6 szybko zaliczony. Wariant na 7-kę to chyba najmniej oczywisty z całej trasy. Jest niby całkiem dobra droga na pn. jeziora ale wygląda na zbyt długi, decyduje się więc  na krótszy ale trudniejszy wariant południowy.  Biegnąc cały czas wzdłuż  brzegu  docieram do terenów letniskowych na pd . krańcu jeziora. Niestety pojawia się solidny płot i teren prywatny. Rozglądam się  i widzę że miejscowi wydeptali wzdłuż  płotu całkiem znośną ścieżynę pod górę dokładnie w takim kierunku w jakim chciałem. Na górze wybiegam na kawałek otwartego terenu, tu oczom mym ukazuje się duży budynek, rzut okiem na mapę  - to jakiś hotel. Od strony lasu płotu nie było, wbiegam więc na teren hotelu  i kieruje się  do bramy wjazdowej która okazuje się zamknięta. Na szczęście obok bramy jest przejście które wskazuje mi  rodzinka z dziećmi. Chyba musiałem dziwnie wyglądać z mapą w ręku bo Tatuś zrobił mi zdjęcie J Dalej kawałek wzdłuż  jeziora Tyrsko  potem na rozstaju w lewo do lasu. Za lasem pojawiają się pierwsze zabudowania osiedla. Tutaj kawałek osiedlową drogą w kierunku seminarium. Ponieważ z dala już widzę zamkniętą bramę więc omijam boczną drogą. Docieram do większej drogi biegnącej na południe ale nie korzystam z niej tylko prosto wbijam się na skarpę. Jestem już coraz bliżej PK7, w planie miałem atak na punkt od strony zachodniej, gdyż  na mapie wygląda to nieźle. Jednak po wejściu na skarpę ukazuje mi się w pełni zabudowany teren. Mapie użyta na zawodach ma już ponad 10lat i przez ten czas to miejsce mocno się  zmieniło. Przez ok. 5 min kręcę się jeszcze po osiedlowych drogach by finalnie stwierdzić że tak się nie da. Ruszam więc  na pd. aby zaatakować z tego kierunku drogą wzdłuż lasu. Tu już wszystko zaczyna się zgadzać z mapą , więc po kilku  minutach opuszczam osiedle i skręcam w ścieżkę  prowadzącą prosto na PK7. Po prawej w dole niewielki staw , ścieżka skręca a na wprost pagórek czyli wszystko idealnie. Wbiegam, wyciągam już kartę startową i … Nic. Lampionu nie ma. Na szczycie górki, zamiast punktu znajduję  auto z dwoma kolesiami popijającymi browar. Pytam czy nie widzieli „takiego pomarańczowo-białego znaku” ale oni tylko zdziwione miny zrobili. Nie poddaje się , czeszę  pobliskie krzaczory. Po ok. 10 min. zjawia się kolejny zawodnik. To Mateusz ??? Wspólnie przeszukujemy wszelkie możliwe zakamarki. Wszystkie elementy terenowe są, jesteśmy pewni na 100% że to jest właściwe miejsce. Dzwonię do budowniczego i opisuję całą sytuację. Potwierdza że PK mógł zostać źle postawiony bo pobliski teren się trochę zmienił przez ostatnie 10 lat.  Zrobiliśmy zdjęcie pagórka i wspólnie ruszamy dalej. Na poszukiwanie lampionu zeszło mi ze 20 min. Na 8-kę to już rzut beretem. Przecinamy asfalt, wpadamy nad rzekę  ale rozwalonej altany przy której miał być PK brak. Po chwili ktoś z grupy rowerzystów krzyczy że ruiny altany i PK stoją na wzniesieniu. Na mapie jak byk widać że powinien stać na płaskim terenie w zakolu rzeki ale niezrażeni ruszamy pod górę  i szybko znajdujemy lampion. Teraz już pozostała nam droga do mety a tak ostatni PK9. Nie mamy ochoty pokonywać rzeki wpław więc udajemy się na pd. do najbliższego mostu. Czas po drodze umila nam miła pogawędka nt. różnych imprez na orientację, ma się rozumieć J po kilku minutach przechodzimy przez most i łukiem w prawo podążamy już solidną leśną drogą w kierunku mety. Mateusz ma większe zapasy sił więc mówię żeby się na mnie nie oglądam i napierał dalej w swoim tempie. Ja postanawiam kawałek pomaszerować aby dać chwilę wytchnienia stopom. Gdy widzę już w oddali szosę wylotową z Olsztyna, przyspieszam i skręcam w prawo na ścieżkę biegnącą wzdłuż trasy. Myślałem dogonić Mateusza jeszcze przed metą. Docieram do przejścia przez jezdnię, które tym razem obstawione jest przez dwóch Panów z firmy ochroniarskiej którzy pilnują bezpiecznego przejścia uczestników [rano podobno też byli tylko spali w samochodzie J]. Mijam sporą grupkę  uczestników trasy rodzinnej. Jakże budujący jest widok małych kilkuletnich brzdąców śmiało podążających z rodzicami na trasę J Dalej już  tylko prosta trasa do mety i po chwili mijam linię  mety. Jest 11.14. Mateusz był na mecie 2 min. wcześniej. Byłem pewien że ktoś już przed nami przybiegł, jednak organizatorzy informują że jesteśmy pierwszymi zawodnikami z TP25. Po odsapnięciu udajemy się razem po napoje do bufetu. Bufet na tych zawodach był olbrzymią pozytywną niespodzianką. Kiełbaski z grilla, oprócz wody kawa i herbata do woli, pączki, ciasta, owoce i inne smakołyki. Trochę  później dowieźli jeszcze dwudaniowy obiad. Po prostu pełen wypas. Podejrzewam że zjadłem więcej kalorii niż spaliłem na trasie J Później udaje się pod prysznic – to była niestety masakra. Oprócz Abentojry na obiektach sportowych odbywały się  jakieś zawody sportowe amazonek i Panie prawdopodobnie zużyły cały zapas ciepłej wody. Jakoś  to przetrwałem choć łatwo nie było. Potem było już tylko oczekiwanie nie dalszych uczestników z naszej trasy. Ze wspólnych rozmów dowiedzieliśmy się  również pozostali mieli problemy z PK7 ale ktoś w końcu go znalazł jakieś 150m dalej od właściwego miejsca. Ostatecznie decyzją orgów miałem być sklasyfikowany na pierwszym miejscu z Mateuszem. Jakimś cudem wyszło że miałem drugie miejsce a pierwsze z Mateuszem jakiś inny gość. Nie miałem już czasu i chęci kłócić się po wręczeniu nagród więc zostawiłem tak jak było. Trochę zawiodłem się bo nie udało mi się zgarnąć pysznych sękaczy ale nic to bo moja torba z nagrodami miała sporą zawartość. W domu po ogłoszeniu wyników ku mojemu zdziwieniu widzę że 1 msc. ma w  sumie 3 zawodników w tym dwóch  z czasami o godzinę  gorszymi od mojego. Tym razem odpuszczam ale w przyszłym roku nie będzie już taryfy ulgowej dla orgów i będę się kłócił :) W rajdzie oprócz mnie ze SKARMATu wystartowali również : Wojtek Kluska na trasie pieszej 50km oraz Arek Papke na rowerowej 50-tce. Wojtek zajął 7-dme miejsce, tak samo Arek.  

  Impreza bardzo mi się podobała pomimo wpadek przy rozstawianiu PK. Organizator jeszcze młody a nie myli się  ten kto nic nie robi. W przyszłym roku jeśli termin i okoliczności przypasują to wystartuję ponownie. Niskie wpisowe  jak na tak sporą imprezą, bardzo dobre świadczenia, ciekawe tereny i ogólnie duży rozmach imprezy sprawiają że to dla potencjalnego uczestnika  bardzo atrakcyjna impreza. To była pierwsza edycja a liczba zawodników sięgnęła 282 osób! Życzę organizatorom aby w przyszłym roku udał im się utrzymać taki poziom organizacyjny impreza a nie łatwe zadanie sobie wyznaczyli.