sobota, 19 września 2015

ABENTOJRA po raz drugi



Wreszcie jestem!

Biedny ten mój blog ostatnimi czasy jak imigrant z Afryki :)
Czas najwyższy to nadrobić więc poniżej prezentuję relację z Warmińsko - Mazurskiego rajdu na orientację "Abentojra".


   Po zeszłorocznej edycji nie było innej możliwości: Abentojra Anno Domini 2015 musi być zaliczona. Już w początkach roku wpisuję imprezę do mojego kalendarza startowego czerwona pogrubioną czcionką. Miesiąc przed zawodami wysyłam wici do klubowych znajomych. Chętni są Arek Papke i Wojtek Kluska, obaj na TP50. Tak więc będzie z kim dojechać.
  Zrywam się bardzo wcześnie, nawet nie bladym świtem bo panuje jeszcze kompletna ciemność. Na zegarku 4.00 L Coś szybkiego na ząb, herbata do termosu i kilka ostatnich drobiazgów do plecaka. Ruszam więc aby po kilku minutach spotkać się z Wojtkiem Kluska, kolegą ze Skarmatu. Arek niestety musiał zrezygnować w ostatniej chwili. Podróż szybko upływa nam na tradycyjnych rozmowach o InO przeszłych i przyszłych. W Olsztynie, już w pobliżu miejsca startu robimy mały błąd nawigacyjny – przejechaliśmy kawałek za daleko i dojechaliśmy aż za granicę miasta. Spodziewaliśmy się znaleźć na skrzyżowaniu głównej trasy tabliczkę z nazwami ulic i tam skręcić na teren kampusu UWM, jednak o dziwo, takiej tabliczki tam nie ma. Szybko orientujemy się w terenie, nawrót i po kilku minutach znajdujemy wolne miejsce parkingowe w pobliżu bazy zawodów. Robimy szybki rekonesans miejsca startu, pobieramy bogaty pakiet startowy i wracamy do auta aby się przebrać, wszak do startu już tylko 20 min. Przebieramy się i pakujemy pod czujnym okiem lokalnych „koneserów trunków wszelakich”, stojących pod pobliskim sklepem spożywczym J Na starcie spotykamy klubowego kolegę Damiana K. który startuje na TP25 ze swoim znajomym Jarkiem zastępującym żonę Damiana (która nie mogła przyjechać). Jarek okazuje się być doświadczonym biegaczem (Rzeźnik i te sprawy) ale tegoroczna Abentojra to jego debiut w zawodach na orientację. Dzień wcześniej został wprowadzony przez Damiana w arkana orientacji na naszym lokalnym poligonie InO - stałej trasie w Solcu Kujawskim (http://zielonypunktkontrolny.pl/images/plik_map/Solec Kujawski.pdf) Zawody jak na debiut idealne.
  Przed samym startem kolejna niespodzianka od sponsorów – losowanie smartfonów wśród uczestników TP25 i TP50. Niestety się nie ufarciłoL Nic to, wszakże jest jeszcze szansa zgarnięcia Abentojry (czyli niespodzianki) ukrytej gdzieś przy PK. Kierownik zawodów udzielił nam wskazówek jak ją znaleźć. Następnie wzorem zeszłorocznej edycji ustawiliśmy się wszyscy w dwóch liniach twarzami do siebie, po jednej stronie TP50 po drugiej TP25. Kilka ostatnich słów od organizatorów i na 3 min. przed startem otrzymaliśmy mapy. Rzut okiem i już widzę że właściwie są tylko dwie sensowne opcje pokonanie trasy     (w tym roku był scorelauf czyli dowolna kolejność zaliczania PK). Ja początkowo wybrałem wariant 5,7,4,6… Po rozdaniu map ustawiamy się pod bramką startową, kierownik daje znak i machina ruszyła J  Od razu postanowiłem raźno pobiec, chcąc walczyć o podium trzeba będzie prawie całą trasę przebiec. Kieruję się lekko w prawo ,dobiegam do zabudować osiedla i na ich skraju skręcam jeszcze trochę chcąc nieco ściąć. Potem trafiam na drogę osiedlową i biegnę kilkaset metrów ale coś mi nie pasuje. Kierunek nie ten no i zagłębiam się głębiej w osiedle a miała być droga w lesie. Przebiegam jeszcze kawałek, na skrzyżowaniu spotykam peleton napierający na południe. To kierunek na PK1. Wprawdzie nie tak planowałem na początku ale w zasadzie wszystko mi jedno w jaką stronę będę zaczynał trasę więc postanawiam kontynuować i zacząć od tej strony. Dalej już bezproblemowo wydostaję się z osiedla w las i biegnę w stronę przejścia przez tory oznaczonego na mapie przez budowniczego trasy. Zrobił się spory tramwaj. Jest też Damian z kolegą. Nagle ktoś z prawej: Cześć Maciej! Oo, cześć.  To Mateusz Komorowski, kolega z Warszawy którego poznałem na zeszłorocznej Abentojrze. W tłumie na starcie jakoś mi umknął. Lecimy razem dalej ramię w ramię, nawet się nie umawiamy na wspólne napieranie, ot tak spontanicznie wyszło. Teraz już przez tory w lesie, w prawo i prosta droga do PK1 który szybko ukazuje się na otwartym terenie przy mostku. Wariant do PK2 już nie jest taki oczywisty, nie ma żadnej sensownej ścieżki. Nic to, jest w miarę charakterystyczna rzeźba i długie zarastające jezioro więc damy radę. Po niecałych 200m pojawia się wyrąb lasu i nieznana droga skręcająca w prawo w las. Ktoś przed nami tam wbiega. Mateusz chce polecieć dalej prosto do drogi na mapie ale namawiam go abyśmy już tu skręcili. Jeśli droga się skończy polecimy dalej wzdłuż zbocza. Jest nieźle bo droga wgłębia się w las kilkaset metrów. Dalej wprawdzie się kończy, ale sprawnie lawirujemy zboczem co jakiś czas korzystając ze ścieżek wydeptanym przez zwierzynę. Miejsce PK2 jest na tyle charakterystyczne (ujście cieku wodnego schodzącego ze zbocza), że można lecieć na przysłowiową „pałę.  Znajdujemy charakterystyczny wąwóz, dalej linię energetyczną i sprawnie zaliczamy PK2. Krótko wcześniej straciłem z oczu Damiana i Jarka, zostali gdzieś z tyłu i ponownie spotkaliśmy się dopiero na mecie. Ten PK razem ze mną i Mateuszem potwierdzał jakiś dziarski starszy gość który trzymał się nas od PK1. Twarz znajoma, kojarzę go chyba z zawodów BnO. Szybko opuszczamy PK kierując się w górę zbocza wzdłuż strumienia, starając się zgubić podążający za nami tramwaj. Dalej znajdujemy jakieś ścieżki i kontrolując kierunek podążamy ku otwartej przestrzeni. Krótka przebitka na szagę i wypadamy na skaju lasu. Kilka osób skręca w lewo myśląc że jesteśmy już przy PK, ale mi granica lasu nie pasuje, przystaję aby sprawdzić teren z mapą. To jeszcze kawałek prosto wzdłuż lasu. Po 3 min. znajdujemy punkt - samotny krzyż na skraju lasu. Do PK 11 mamy 2 warianty: krótszy przez pola obok pola golfowego i dłuższy przez wioski. Stajemy z Mateuszem na moment i decydujemy że lecimy przez wioski. Wariant powinien być szybszy jeśli cały przebiegniemy, dodatkowo praktycznie zero nawigacji. Ja staję jeszcze na chwilę aby zdjąć koszulkę termo z długim rękawem, przez te kilka km solidnego napierania zdążyłem się już zgrzać. Mateusz wystrzelił do przodu ,mówię: „leć, za chwilę Cię dogonię”. Widać że jest dziś w formie bo „chwila” zajmuje mi ok. 1,5km. Razem z nami tym wariantem podąża jeszcze dwóch zawodników, reszta stawki która wpadła na PK3 chwilę po nas wybrała „wariant polny”. Przelot przez wioski Gronity i Naterki szybki i bezproblemowy. W międzyczasie na czoło stawki wybiło się dwóch zawodników, na czele prowadzi zawodnik którego roboczo nazwałem „niebieski” ze względu na kolor bluzy. Ostro zapodaje tempo więc tracimy go z oczu jeszcze przed PK11. Punkt ten to przepust pod linią kolejową. Dobiegamy tam w towarzystwie weterana z PK3. Ja decyduję się zejść do PK w dół torów kawałek szybciej, cudem unikając obficie rosnących tu jeżyn. Koledzy atakują z nasypu torów brnąc po pas jeżynach. Ten punkt chyba prawie każdemu zawodnikowi pozostawił krwawe ślady. Za następny PK obieramy 10-tkę aby z niej prostym wariantem dojść do 12-tki. Na mapie jest wprawdzie droga od przepustu na pn.-zachód ale Ja proponuję Mateuszowi spróbować wzdłuż torów do drogi która prowadzi prosto na PK10. Po chwili znajdujemy poza-mapową przecinkę która biegnie prosto jak strzała wzdłuż torów sprawnie doprowadzając naszą trójkę do upatrzonej drogi. W międzyczasie na ścieżce zostaję brutalnie wyhamowany przez jeżyny, które zostawiają mi krwawe pamiątki na udach.  Droga od torów szybko doprowadziła nas do PK10 - ruin budynku w zaroślach. Pomyślałem, że to dobre miejsce na ukrycie Abetojry, rozglądam się ale stwierdziłem że nie ma czasu na dokładne poszukiwania i ruszyliśmy dalej. Wariant prosty i szybki, po kilkuset metrach dobijamy do większej drogi leśnej która doprowadza nas do przecinki (jest nawet słupek oddziałowy). Ruszamy przecinką a raczej jej pozostałością biegnąca skrajem wyrębu aby po chwil znaleźć się nad strumieniem w gąszczu leśnym i szybko podbijamy 12-tkę. Nagle, wybiegając z PK słyszymy z tyłu głos Romualda (bo tak miał na imię ów weteran): Znalazłem! W ręce dzierży butelkę z karteczką. Abentojra zdobyta. Gratulujemy i wracamy w trójkę do drogi. Ja chwilę się jeszcze waham czy nie wrócić tą samą drogą w okolice 10tki i dalej ruszyć na PK8 ale w końcu dają się przekonać Mateuszowi aby pobiec na północ do głównej drogi leśnej. Po drodze spotykam znajomego z Bydgoszczy, Tomka Kowalskiego który startuje na TP50 i właśnie napiera do 12-tki. Chwilę później spotykamy dwóch gości w aucie którzy pytają nas jak dojechać do PK12. Chwilę się zastanawiałem czy Ci jegomoście nie napalili się na znalezienie Abentojry i objeżdżają wszystkie PK samochodem ale w głowie zaświtało mi że to musi być ktoś od organizatorów. Szybko objaśniamy i ruszamy dalej. Mateusz biegnie raźno, Ja już zaczynam odczuwać zmęczenie, tempo mi spada i co kilkaset metrów przechodzę do marszu. W końcu mówię żeby się mną nie przejmował i napierał dalej swoim tempem. Po chwili z prawej dobiega Romuald, który początkowo wybrał nieco inny wariant. Raźno podąża w ślad za Mateuszem a Ja stopniowo zwiększam odległość do nich. Dalej już sam podążam leśną drogą, podbiegając co kilkaset metrów. Na skrzyżowaniu leśnych dróg skręcam w prawo i po chwili widzę Romualda wybiegającego z lasu na drogę po zaliczeniu ósemki. Sam zbaczam szybko w las i korzystając ze starej przecinki dobiegam do leśnego stawu. Rozglądam się chwilę, lampionu nie widzę. Rzut oka na opisy PK, ach to przecież zachodni kraniec stawu. Po chwil już tam jestem i suchą nogą zaliczam PK8. Teraz już z górki, jestem coraz bliżej mety i pozostało 5 punktów które stoją dosyć blisko siebie. Jedyny słuszny wariant na PK9 wiedzie prze pobliską wioskę Kudypy obok nadleśnictwa. Kawałek podbiegam asfaltem przez wioskę i ścinam lekko z górki przez nowiutki teren rekreacyjny obok arboretum. Obieram leśną drogę na pd. wschód która kończy się blisko punktu. Zagłębiam się w las po drodze mijając i pozdrawiając dwie urocze współuczestniczki zawodów. Jestem już blisko, przechodzę przez przepust i wchodzę na leśną polanę. Nie mogę jej zlokalizować na mapie bo mi się lekko przetarła w tym miejscu. PK miał być przy drzewie na łące ale to najwyraźniej jeszcze nie tu. Przecinam łąkę bo za drzewami widzę prześwit. Jest otwarty teren, pojawiają się rowerzyści którzy niczym jelenia na odstrzał wystawiają mi PK9. Szybki myk i już przy nim jestem. Następna jest szóstka na szczycie wzniesienia. Teraz śmigam na północ aby z łąki wcinającej się półkolem w las trafić na leśną drogę. Przebiegam drogą przez przepust strumienia i skręcam w prościutką przecinkę, którą szybko trafiam w pobliże punktu. Jeszcze tylko zejście do strumienia, strome podejście pod górkę i na szczycie ukazuje mi się lampion szóstki. Podbijam i ruszam dalej bo w oddali słyszę już głosy innych uczestników. PK4 jest całkiem blisko i przy drodze. Biegnę ale za szybko skręciłem w lewo i tracę na znalezienie punktu ok. 10min. Wreszcie maszerując lasem wzdłuż zbocza znajduję duży wąwóz a na jego górnym krańcu przy drodze upragnioną czwórkę. Następny punkt, siódemka w banalnym miejscu: zachodni wlot przejazdu drogi pod linią kolejową. Od czwórki schodzę zboczem niżej do drogi biegnącej skrajem łąk. Droga wprawdzie częściowo zanikła ale nic to. Gdy już jestem kilkanaście metrów od nasypu kolejowego nagle z lasu, z prawej wyskakuje jak filip z konopi „niebieski”. Też wyglądał na zadziwionego kiedy mnie tu zobaczył. Podążam za nim i po 2 min. znajdujemy PK7 we wnęcę pod wiaduktem. Jest tam też inny zawodnik. Pozostał ostatni punkt, piątka - połączenie cieków wodnych, w linii prostej mnie niż kilometr. Stajemy wszyscy po drugiej stronie przejazdu. Najprostszy wariant to prosto przez las, ścieżkami i przez kolejne tory. Organizator zaznaczył na mapie przejście przez tory ale ok. 500m na płn-wschód. „Niebieski” i drugi zawodnik twierdzą, że to przejście jest obowiązkowe i nie można przechodzić przez tory w innym miejscu. Tak  więc ruszamy wszyscy do owego przejścia. Ja ruszam wzdłuż nasypu kolejowego, pozostali wybrali inny dłuższy wariant. Po kilku minutach niebieski wybiega z lasu ,wymija mnie i znika mi z oczu w pobliżu cieku wpływającego w tunel pod linią kolejową. Wchodzę do rowu i nagle wpadam na pomysł aby przejść na drugą stronę nasypu tunelem tak aby skrócić drogę. Panuje susza i strumyczek ledwo płynie, dodatkowo tunel jest na tyle wysoki że muszę się tylko lekko przygiąć. Udaje mi się przejść kawałek suchą nogą ale głębiej zalega więcej wody więc zamaczam buty po kostki, później do pół łydki w błotnistej brei. Jestem już na finiszu trasy więc nawet prze moment nie zawahałem się w tym syfie brodzić. Po chwili jestem na drugiej stronie nasypu, wychodzę na łąkę i skrajem lasu i łąki podążam do punktu. Znaleziony i zaliczony. Teraz już tylko meta. Wybieram krętą drogę leśną mniej więcej na wschód, następnie zbiegam do zagłębienia terenu a potem pod górę do głównej drogi leśnej. Tam spotykam uczestników trasy rodzinnej. Przy kolejnym z całej serii dzisiejszych przepustów znajduje ścieżkę prowadzącą wzdłuż jeziora ,która prowadzi mnie aż do samej mety. Już z pewnej odległości widzę bramkę i po chwili zadowolony przekraczam linię mety. Kolejna Abentojra zaliczona.


Czas 3godz. 40min. Dystans ok. 29km. 5 miejsce. Niestety do podium zabrakło 20 min. Trasę spodziewanie wygrał Mateusz, zaraz za nim Romuald. W tym roku kondycja słabsza, mizerny sezon treningowy dał się we znaki. Wydaje mi się też że trasa wyszła nieco dłuższa niż w zeszłym roku. Nawigacyjnie jestem zadowolony, trasa nie była bardzo wymagająca ale w kilku miejscach można było nadrobić dzięki dobrej orientacji. Jedyny „zonk” to PK4 gdzie trochę zamotałem ale tam już dało się odczuć zmęczenie i chwilowo mózg był „offline” J
A co po trasie? Tradycyjnie już super wyżera przygotowana przez organizatorów. Owoce, słodycze, kawa a na to jeszcze dwudaniowy obiad. Pełen wypas. W międzyczasie analiza trasy z Mateuszem i rozmowy o różnych zawodach i planach startowych na resztę roku. Później cudownie kojący i ciepły prysznic w pobliskim akademiku. Tym razem woda gorąca, w zeszłym roku była kąpiel „w górskim strumieniu” J Krótko później zjawili się na mecie Damian z Jarkiem którzy zajęli odpowiednio 10 i 11 miejsce. Nie udało im się niestety wstrzelić w trzynastkę i „piwko” zgarnął inny szczęśliwiec (za zajęcie 13 msc. na kilku trasach organizator wręczał na pocieszenie 5litrową beczułkę czeskiego piwa). Później odbyło się krótkie podsumowanie i wręczenie nagród trasy TP25 po czym strzeliliśmy sobie we trójkę pamiątkową fotkę. W drogę powrotną zabrałem się z chłopakami jako że Wojtek nadal walczył na trasie pieszej 50-tki i musiałbym czekać do wieczora.
Podsumowując, Abentojra po raz kolejny wypadła znakomicie dzięki ogromnym staraniom i zaangażowaniu organizatorów. Pomimo lekkiego niesmaku z wyniku jest bardzo zadowolony ze startu. Trasa była ciekawa. Po tej edycji Abentojra stanie się chyba pozycją obowiązkową w moim kalendarzu. Może w przyszłym roku wystartuję w 50-tce? Zawsze odczuwam lekki niedosyt że trasa się tak szybko skończyła :)

A tutaj link do przebiegu Mateusza który w większości jest taki jak mój jako że większość trasy biegliśmy razem: Trasa TP25 Endomondo

Wspólna fotka na zakończenie świetnej imprezy. fot. Damian Kaczmarek

niedziela, 4 stycznia 2015

" 20 lat minęło jak jeden dzień ..."



  „20 lat minęło jak jeden dzień …”. Miesiąc temu 3 grudnia Anno Domini  2014 „stuknęła mi dwudziestka”. Równo 20 lat od mojego pierwszego startu w imprezie na orientację.


  Było to w roku 1994, 3 grudnia, w sobotę. 5 klasa podstawówki. Dzięki starej książeczce Odznaki InO udało mi się dotrzeć do tej daty. Były to zawody „Zimno ‘94” – bazą zawodów była jakaś szkoła podstawowa na osiedlu Skarpa. Dziś wiem już że to SP nr 32. Do bazy dojechaliśmy sporą grupką z naszego SKKT nr 16 przy SP nr 3 w Chełmży. Naszą opiekunką była pani Teresa Kachniarz – nauczycielka geografii, opiekunka SKKT oraz wychowawczyni mojej klasy IVB. Pani Kachniarz wspólnie z Panią Iwoną Wierzbicką wprowadziły nas do świata imprez na orientację za co wielka chwała im. Któż by wtedy pomyślał że tak bardzo mi się InO spodobają i na dobre się z nimi zwiąże.
 Organizatorem był klub o egzotycznie wtedy brzmiącej dla nas nazwie: SKARMAT. J Trasa wiodła do nieznanego mi lasu w pobliżu dużej pętli tramwajowej. Dziś znam ten las całkiem dobrze gdyż jest to częste miejsce wybierane przez nas na spacery z Zuzią. Dopóki nie znalazłem mapy z tych zawodów w klubowej kronice, nie wiedziałem że dziś parkuję samochód dokładnie na tym samym skrzyżowaniu gdzie przed 20 laty po raz pierwszy oczy me ujrzały czerwono-białą kartkę formatu A4 czyli lampion punktu kontrolnego.  Pamiętam tylko że w zespole była nas piątka. Wszyscy oczywiście kompletnie zieloni, był to dla nas pierwszy start. Każdy dostał mapę choć co z nią zrobić za bardzo jeszcze nie widzieliśmy. Kojarzę że ktoś z dorosłych z nami był  podczas dojścia do lasu od szkoły i przy kilku początkowych punktach. Ja dostałem do ręki kompas bardziej niż nas mapą skupiłem się nad sprawdzaniu północy przez niego wskazywanej. Właściwie nie widziałem po co ale kazali sprawdzać to sprawdzałem. Potem już poszliśmy samopas do lasu. Pamiętam jak przez mgłę że jeszcze jakieś tam PK zaliczyliśmy a później niestety się zamotaliśmy i gdzieś nas rzuciło. Znaleźliśmy się przy nieznanym terenie ogrodzonym i z budynkami. Nie mieliśmy pojęcia gdzie dokładnie jesteśmy i dokąd dalej iść. Z opresji wyratował nas jakiś dorosły gość ( TS- tak o nim mówili), którego zdziwiła nasza obecność w tej części lasu. Słabo to pamiętam ale wydaje mi się że to mógł być Darek Popławski członek klubu SKARMAT. Wyjaśnił nam że jesteśmy poza naszą mapą, weszliśmy na teren seniorów i kończy nam się czas. Wskazał nam najkrótszą drogę powrotną „na mapę” i korzystając z jego rady po kilkuset metrach wyszliśmy z lasu przy sporym rondzie które mijaliśmy idąc do PK1. Byliśmy uratowani. Dalej droga do szkoły czyli mety etapu była już prosta. Po drodze spotkaliśmy starszych kolegów z wyższych kategorii którzy wysłani zostali przez nasze opiekunki aby nas odnaleźć. Trochę długo zabawiliśmy w lesie jak na tak krótką trasę (2800m), więc Panie zorganizowały małą grupę poszukiwawczą. Potem jeszcze lekki opierdziel od p. Kachniarz za zbyt długie błąkanie się po lesie i było po wszystkim. Tyle pamiętam z mojej pierwszej InO.
Podczas spotkania klubowego na koniec 2014 r. udało mi się znaleźć w starej kronice mapki z tychże zawodów. Zamieszczam zdjęcie, choć niestety słabej jakości. Przy następnej wizycie w siedzibie SKARMAT-u (tak, mamy własną siedzibę) postaram się zrobić lepsze zdjęcie i może gdzieś w archiwum odnajdę protokół z wynikami. Kto wie, może i jakieś stare zdjęcia są. Co odnajdę to wrzucę na bloga, ku potomności.
Choć na początku trochę się bałem to jednak bardzo miło zapadła mi w pamięci ta impreza i okazała się bardzo fajną przygodą. W najśmielszych myślach nie przypuszczałem wtedy że tak mocno zwiąże się z imprezami na orientację i po 2o latach nadal będę nie tylko startował ale i organizował imprezy.

Swoistym uczczeniem mojej 20-tej  rocznicy był start w Nocnych MnO, równo 20 lat i 3 dni. Startowałem z Przemkiem Taflińskim, zajęliśmy 2 miejsce co dało Przemkowi zwycięstwo w Pucharze Województwa 2014 a mi czwarte miejsce ;)