niedziela, 10 września 2017

Koniec wakacji z mapą w ręku.

  Aby zreanimować nieco bloga wypada coś napisać tak więc poniżej krótka wzmianka o rodzinnym wypadzie nad morze.

W ostatni weekend sierpnia wybraliśmy się rodzinnie nad morze (właściwie to zatokę) do Sztutowa.
Cele były dwa: plażowanie oraz udział w otwartym treningu biegu na orientację organizowanym przez Pomorski Klub Orientacji "HARPAGAN" z Gdańska. Klub ten organizował w Sztutowie tygodniowy obóz BnO dla dzieci i młodzieży, a ten właśnie trening miał być zwieńczeniem obozu.
Do wyboru były 3 trasy, w tym trasa dla najmłodszym z rodzicami - wstążeczkowana czyli przebiegająca leśnymi drogami i ścieżkami wzdłuż którym rozwieszone są wstążki ułatwiające najmłodszym pokonanie trasy. W tej trasie wystartowała Zuzia z Mamą, ja natomiast wybrałem się na dłuższą trasę dla bardziej zaawansowanych (ok. 5km).
Zuzia z mamą przed startem.

Krótkie szkolenie dla najmłodszych a potem w las.
Plażing wypadł nam niestety krótki, spędziliśmy na plaży tylko 40min, trzeba było się dostać w omówione miejsce zbiórki, opłacić start i dokończyć formalności. Chcieliśmy jeszcze po biegu wybrać się na plażę, jednak nie starczyło nam czasu.
Co do startu to tu było jedyna tego dnia obsuwa organizatorów - starty zaczęły się ok 50min później niż zaplanowano, chyba dłużej zeszło na rozstawianiu PK. Na dłuższej trasie wystartował jeszcze Wojtek Kluska ze SKARMATu, który dowiedział się o zawodach "z wici" rozpuszczonych przeze mnie kilka dni przed imprezą.
Choć moja kondycja biegowa pozostawia wiele do życzenia to biegało (a czasami chodziło) się świetnie. Bardzo lubię te charakterystyczne tereny z wieloma bagienkami i subtelną mikrorzeźbą. Biegałem tu już w 2008r. podczas moich pierwszych dużych zawodów BnO - Grand Prix Polonia, które odbywały się w tedy w sąsiednich Kątach Rybackich. Bardzo pozytywny był to wyjazd, pierwszej wakacje z obecną małżonką :)
Załączyłem Endomondo które na szczęście zadziałało jak trzeba więc poniżej zrzut z przebytej trasy.
Zuzi i Marzence również poszło dobrze i nawet 2 razy skracały sobie trasą krótszym wariantem.
Tak więc zakończenie wakacji wypadało sympatycznie :)

Mapka trasy.

sobota, 19 września 2015

ABENTOJRA po raz drugi



Wreszcie jestem!

Biedny ten mój blog ostatnimi czasy jak imigrant z Afryki :)
Czas najwyższy to nadrobić więc poniżej prezentuję relację z Warmińsko - Mazurskiego rajdu na orientację "Abentojra".


   Po zeszłorocznej edycji nie było innej możliwości: Abentojra Anno Domini 2015 musi być zaliczona. Już w początkach roku wpisuję imprezę do mojego kalendarza startowego czerwona pogrubioną czcionką. Miesiąc przed zawodami wysyłam wici do klubowych znajomych. Chętni są Arek Papke i Wojtek Kluska, obaj na TP50. Tak więc będzie z kim dojechać.
  Zrywam się bardzo wcześnie, nawet nie bladym świtem bo panuje jeszcze kompletna ciemność. Na zegarku 4.00 L Coś szybkiego na ząb, herbata do termosu i kilka ostatnich drobiazgów do plecaka. Ruszam więc aby po kilku minutach spotkać się z Wojtkiem Kluska, kolegą ze Skarmatu. Arek niestety musiał zrezygnować w ostatniej chwili. Podróż szybko upływa nam na tradycyjnych rozmowach o InO przeszłych i przyszłych. W Olsztynie, już w pobliżu miejsca startu robimy mały błąd nawigacyjny – przejechaliśmy kawałek za daleko i dojechaliśmy aż za granicę miasta. Spodziewaliśmy się znaleźć na skrzyżowaniu głównej trasy tabliczkę z nazwami ulic i tam skręcić na teren kampusu UWM, jednak o dziwo, takiej tabliczki tam nie ma. Szybko orientujemy się w terenie, nawrót i po kilku minutach znajdujemy wolne miejsce parkingowe w pobliżu bazy zawodów. Robimy szybki rekonesans miejsca startu, pobieramy bogaty pakiet startowy i wracamy do auta aby się przebrać, wszak do startu już tylko 20 min. Przebieramy się i pakujemy pod czujnym okiem lokalnych „koneserów trunków wszelakich”, stojących pod pobliskim sklepem spożywczym J Na starcie spotykamy klubowego kolegę Damiana K. który startuje na TP25 ze swoim znajomym Jarkiem zastępującym żonę Damiana (która nie mogła przyjechać). Jarek okazuje się być doświadczonym biegaczem (Rzeźnik i te sprawy) ale tegoroczna Abentojra to jego debiut w zawodach na orientację. Dzień wcześniej został wprowadzony przez Damiana w arkana orientacji na naszym lokalnym poligonie InO - stałej trasie w Solcu Kujawskim (http://zielonypunktkontrolny.pl/images/plik_map/Solec Kujawski.pdf) Zawody jak na debiut idealne.
  Przed samym startem kolejna niespodzianka od sponsorów – losowanie smartfonów wśród uczestników TP25 i TP50. Niestety się nie ufarciłoL Nic to, wszakże jest jeszcze szansa zgarnięcia Abentojry (czyli niespodzianki) ukrytej gdzieś przy PK. Kierownik zawodów udzielił nam wskazówek jak ją znaleźć. Następnie wzorem zeszłorocznej edycji ustawiliśmy się wszyscy w dwóch liniach twarzami do siebie, po jednej stronie TP50 po drugiej TP25. Kilka ostatnich słów od organizatorów i na 3 min. przed startem otrzymaliśmy mapy. Rzut okiem i już widzę że właściwie są tylko dwie sensowne opcje pokonanie trasy     (w tym roku był scorelauf czyli dowolna kolejność zaliczania PK). Ja początkowo wybrałem wariant 5,7,4,6… Po rozdaniu map ustawiamy się pod bramką startową, kierownik daje znak i machina ruszyła J  Od razu postanowiłem raźno pobiec, chcąc walczyć o podium trzeba będzie prawie całą trasę przebiec. Kieruję się lekko w prawo ,dobiegam do zabudować osiedla i na ich skraju skręcam jeszcze trochę chcąc nieco ściąć. Potem trafiam na drogę osiedlową i biegnę kilkaset metrów ale coś mi nie pasuje. Kierunek nie ten no i zagłębiam się głębiej w osiedle a miała być droga w lesie. Przebiegam jeszcze kawałek, na skrzyżowaniu spotykam peleton napierający na południe. To kierunek na PK1. Wprawdzie nie tak planowałem na początku ale w zasadzie wszystko mi jedno w jaką stronę będę zaczynał trasę więc postanawiam kontynuować i zacząć od tej strony. Dalej już bezproblemowo wydostaję się z osiedla w las i biegnę w stronę przejścia przez tory oznaczonego na mapie przez budowniczego trasy. Zrobił się spory tramwaj. Jest też Damian z kolegą. Nagle ktoś z prawej: Cześć Maciej! Oo, cześć.  To Mateusz Komorowski, kolega z Warszawy którego poznałem na zeszłorocznej Abentojrze. W tłumie na starcie jakoś mi umknął. Lecimy razem dalej ramię w ramię, nawet się nie umawiamy na wspólne napieranie, ot tak spontanicznie wyszło. Teraz już przez tory w lesie, w prawo i prosta droga do PK1 który szybko ukazuje się na otwartym terenie przy mostku. Wariant do PK2 już nie jest taki oczywisty, nie ma żadnej sensownej ścieżki. Nic to, jest w miarę charakterystyczna rzeźba i długie zarastające jezioro więc damy radę. Po niecałych 200m pojawia się wyrąb lasu i nieznana droga skręcająca w prawo w las. Ktoś przed nami tam wbiega. Mateusz chce polecieć dalej prosto do drogi na mapie ale namawiam go abyśmy już tu skręcili. Jeśli droga się skończy polecimy dalej wzdłuż zbocza. Jest nieźle bo droga wgłębia się w las kilkaset metrów. Dalej wprawdzie się kończy, ale sprawnie lawirujemy zboczem co jakiś czas korzystając ze ścieżek wydeptanym przez zwierzynę. Miejsce PK2 jest na tyle charakterystyczne (ujście cieku wodnego schodzącego ze zbocza), że można lecieć na przysłowiową „pałę.  Znajdujemy charakterystyczny wąwóz, dalej linię energetyczną i sprawnie zaliczamy PK2. Krótko wcześniej straciłem z oczu Damiana i Jarka, zostali gdzieś z tyłu i ponownie spotkaliśmy się dopiero na mecie. Ten PK razem ze mną i Mateuszem potwierdzał jakiś dziarski starszy gość który trzymał się nas od PK1. Twarz znajoma, kojarzę go chyba z zawodów BnO. Szybko opuszczamy PK kierując się w górę zbocza wzdłuż strumienia, starając się zgubić podążający za nami tramwaj. Dalej znajdujemy jakieś ścieżki i kontrolując kierunek podążamy ku otwartej przestrzeni. Krótka przebitka na szagę i wypadamy na skaju lasu. Kilka osób skręca w lewo myśląc że jesteśmy już przy PK, ale mi granica lasu nie pasuje, przystaję aby sprawdzić teren z mapą. To jeszcze kawałek prosto wzdłuż lasu. Po 3 min. znajdujemy punkt - samotny krzyż na skraju lasu. Do PK 11 mamy 2 warianty: krótszy przez pola obok pola golfowego i dłuższy przez wioski. Stajemy z Mateuszem na moment i decydujemy że lecimy przez wioski. Wariant powinien być szybszy jeśli cały przebiegniemy, dodatkowo praktycznie zero nawigacji. Ja staję jeszcze na chwilę aby zdjąć koszulkę termo z długim rękawem, przez te kilka km solidnego napierania zdążyłem się już zgrzać. Mateusz wystrzelił do przodu ,mówię: „leć, za chwilę Cię dogonię”. Widać że jest dziś w formie bo „chwila” zajmuje mi ok. 1,5km. Razem z nami tym wariantem podąża jeszcze dwóch zawodników, reszta stawki która wpadła na PK3 chwilę po nas wybrała „wariant polny”. Przelot przez wioski Gronity i Naterki szybki i bezproblemowy. W międzyczasie na czoło stawki wybiło się dwóch zawodników, na czele prowadzi zawodnik którego roboczo nazwałem „niebieski” ze względu na kolor bluzy. Ostro zapodaje tempo więc tracimy go z oczu jeszcze przed PK11. Punkt ten to przepust pod linią kolejową. Dobiegamy tam w towarzystwie weterana z PK3. Ja decyduję się zejść do PK w dół torów kawałek szybciej, cudem unikając obficie rosnących tu jeżyn. Koledzy atakują z nasypu torów brnąc po pas jeżynach. Ten punkt chyba prawie każdemu zawodnikowi pozostawił krwawe ślady. Za następny PK obieramy 10-tkę aby z niej prostym wariantem dojść do 12-tki. Na mapie jest wprawdzie droga od przepustu na pn.-zachód ale Ja proponuję Mateuszowi spróbować wzdłuż torów do drogi która prowadzi prosto na PK10. Po chwili znajdujemy poza-mapową przecinkę która biegnie prosto jak strzała wzdłuż torów sprawnie doprowadzając naszą trójkę do upatrzonej drogi. W międzyczasie na ścieżce zostaję brutalnie wyhamowany przez jeżyny, które zostawiają mi krwawe pamiątki na udach.  Droga od torów szybko doprowadziła nas do PK10 - ruin budynku w zaroślach. Pomyślałem, że to dobre miejsce na ukrycie Abetojry, rozglądam się ale stwierdziłem że nie ma czasu na dokładne poszukiwania i ruszyliśmy dalej. Wariant prosty i szybki, po kilkuset metrach dobijamy do większej drogi leśnej która doprowadza nas do przecinki (jest nawet słupek oddziałowy). Ruszamy przecinką a raczej jej pozostałością biegnąca skrajem wyrębu aby po chwil znaleźć się nad strumieniem w gąszczu leśnym i szybko podbijamy 12-tkę. Nagle, wybiegając z PK słyszymy z tyłu głos Romualda (bo tak miał na imię ów weteran): Znalazłem! W ręce dzierży butelkę z karteczką. Abentojra zdobyta. Gratulujemy i wracamy w trójkę do drogi. Ja chwilę się jeszcze waham czy nie wrócić tą samą drogą w okolice 10tki i dalej ruszyć na PK8 ale w końcu dają się przekonać Mateuszowi aby pobiec na północ do głównej drogi leśnej. Po drodze spotykam znajomego z Bydgoszczy, Tomka Kowalskiego który startuje na TP50 i właśnie napiera do 12-tki. Chwilę później spotykamy dwóch gości w aucie którzy pytają nas jak dojechać do PK12. Chwilę się zastanawiałem czy Ci jegomoście nie napalili się na znalezienie Abentojry i objeżdżają wszystkie PK samochodem ale w głowie zaświtało mi że to musi być ktoś od organizatorów. Szybko objaśniamy i ruszamy dalej. Mateusz biegnie raźno, Ja już zaczynam odczuwać zmęczenie, tempo mi spada i co kilkaset metrów przechodzę do marszu. W końcu mówię żeby się mną nie przejmował i napierał dalej swoim tempem. Po chwili z prawej dobiega Romuald, który początkowo wybrał nieco inny wariant. Raźno podąża w ślad za Mateuszem a Ja stopniowo zwiększam odległość do nich. Dalej już sam podążam leśną drogą, podbiegając co kilkaset metrów. Na skrzyżowaniu leśnych dróg skręcam w prawo i po chwili widzę Romualda wybiegającego z lasu na drogę po zaliczeniu ósemki. Sam zbaczam szybko w las i korzystając ze starej przecinki dobiegam do leśnego stawu. Rozglądam się chwilę, lampionu nie widzę. Rzut oka na opisy PK, ach to przecież zachodni kraniec stawu. Po chwil już tam jestem i suchą nogą zaliczam PK8. Teraz już z górki, jestem coraz bliżej mety i pozostało 5 punktów które stoją dosyć blisko siebie. Jedyny słuszny wariant na PK9 wiedzie prze pobliską wioskę Kudypy obok nadleśnictwa. Kawałek podbiegam asfaltem przez wioskę i ścinam lekko z górki przez nowiutki teren rekreacyjny obok arboretum. Obieram leśną drogę na pd. wschód która kończy się blisko punktu. Zagłębiam się w las po drodze mijając i pozdrawiając dwie urocze współuczestniczki zawodów. Jestem już blisko, przechodzę przez przepust i wchodzę na leśną polanę. Nie mogę jej zlokalizować na mapie bo mi się lekko przetarła w tym miejscu. PK miał być przy drzewie na łące ale to najwyraźniej jeszcze nie tu. Przecinam łąkę bo za drzewami widzę prześwit. Jest otwarty teren, pojawiają się rowerzyści którzy niczym jelenia na odstrzał wystawiają mi PK9. Szybki myk i już przy nim jestem. Następna jest szóstka na szczycie wzniesienia. Teraz śmigam na północ aby z łąki wcinającej się półkolem w las trafić na leśną drogę. Przebiegam drogą przez przepust strumienia i skręcam w prościutką przecinkę, którą szybko trafiam w pobliże punktu. Jeszcze tylko zejście do strumienia, strome podejście pod górkę i na szczycie ukazuje mi się lampion szóstki. Podbijam i ruszam dalej bo w oddali słyszę już głosy innych uczestników. PK4 jest całkiem blisko i przy drodze. Biegnę ale za szybko skręciłem w lewo i tracę na znalezienie punktu ok. 10min. Wreszcie maszerując lasem wzdłuż zbocza znajduję duży wąwóz a na jego górnym krańcu przy drodze upragnioną czwórkę. Następny punkt, siódemka w banalnym miejscu: zachodni wlot przejazdu drogi pod linią kolejową. Od czwórki schodzę zboczem niżej do drogi biegnącej skrajem łąk. Droga wprawdzie częściowo zanikła ale nic to. Gdy już jestem kilkanaście metrów od nasypu kolejowego nagle z lasu, z prawej wyskakuje jak filip z konopi „niebieski”. Też wyglądał na zadziwionego kiedy mnie tu zobaczył. Podążam za nim i po 2 min. znajdujemy PK7 we wnęcę pod wiaduktem. Jest tam też inny zawodnik. Pozostał ostatni punkt, piątka - połączenie cieków wodnych, w linii prostej mnie niż kilometr. Stajemy wszyscy po drugiej stronie przejazdu. Najprostszy wariant to prosto przez las, ścieżkami i przez kolejne tory. Organizator zaznaczył na mapie przejście przez tory ale ok. 500m na płn-wschód. „Niebieski” i drugi zawodnik twierdzą, że to przejście jest obowiązkowe i nie można przechodzić przez tory w innym miejscu. Tak  więc ruszamy wszyscy do owego przejścia. Ja ruszam wzdłuż nasypu kolejowego, pozostali wybrali inny dłuższy wariant. Po kilku minutach niebieski wybiega z lasu ,wymija mnie i znika mi z oczu w pobliżu cieku wpływającego w tunel pod linią kolejową. Wchodzę do rowu i nagle wpadam na pomysł aby przejść na drugą stronę nasypu tunelem tak aby skrócić drogę. Panuje susza i strumyczek ledwo płynie, dodatkowo tunel jest na tyle wysoki że muszę się tylko lekko przygiąć. Udaje mi się przejść kawałek suchą nogą ale głębiej zalega więcej wody więc zamaczam buty po kostki, później do pół łydki w błotnistej brei. Jestem już na finiszu trasy więc nawet prze moment nie zawahałem się w tym syfie brodzić. Po chwili jestem na drugiej stronie nasypu, wychodzę na łąkę i skrajem lasu i łąki podążam do punktu. Znaleziony i zaliczony. Teraz już tylko meta. Wybieram krętą drogę leśną mniej więcej na wschód, następnie zbiegam do zagłębienia terenu a potem pod górę do głównej drogi leśnej. Tam spotykam uczestników trasy rodzinnej. Przy kolejnym z całej serii dzisiejszych przepustów znajduje ścieżkę prowadzącą wzdłuż jeziora ,która prowadzi mnie aż do samej mety. Już z pewnej odległości widzę bramkę i po chwili zadowolony przekraczam linię mety. Kolejna Abentojra zaliczona.


Czas 3godz. 40min. Dystans ok. 29km. 5 miejsce. Niestety do podium zabrakło 20 min. Trasę spodziewanie wygrał Mateusz, zaraz za nim Romuald. W tym roku kondycja słabsza, mizerny sezon treningowy dał się we znaki. Wydaje mi się też że trasa wyszła nieco dłuższa niż w zeszłym roku. Nawigacyjnie jestem zadowolony, trasa nie była bardzo wymagająca ale w kilku miejscach można było nadrobić dzięki dobrej orientacji. Jedyny „zonk” to PK4 gdzie trochę zamotałem ale tam już dało się odczuć zmęczenie i chwilowo mózg był „offline” J
A co po trasie? Tradycyjnie już super wyżera przygotowana przez organizatorów. Owoce, słodycze, kawa a na to jeszcze dwudaniowy obiad. Pełen wypas. W międzyczasie analiza trasy z Mateuszem i rozmowy o różnych zawodach i planach startowych na resztę roku. Później cudownie kojący i ciepły prysznic w pobliskim akademiku. Tym razem woda gorąca, w zeszłym roku była kąpiel „w górskim strumieniu” J Krótko później zjawili się na mecie Damian z Jarkiem którzy zajęli odpowiednio 10 i 11 miejsce. Nie udało im się niestety wstrzelić w trzynastkę i „piwko” zgarnął inny szczęśliwiec (za zajęcie 13 msc. na kilku trasach organizator wręczał na pocieszenie 5litrową beczułkę czeskiego piwa). Później odbyło się krótkie podsumowanie i wręczenie nagród trasy TP25 po czym strzeliliśmy sobie we trójkę pamiątkową fotkę. W drogę powrotną zabrałem się z chłopakami jako że Wojtek nadal walczył na trasie pieszej 50-tki i musiałbym czekać do wieczora.
Podsumowując, Abentojra po raz kolejny wypadła znakomicie dzięki ogromnym staraniom i zaangażowaniu organizatorów. Pomimo lekkiego niesmaku z wyniku jest bardzo zadowolony ze startu. Trasa była ciekawa. Po tej edycji Abentojra stanie się chyba pozycją obowiązkową w moim kalendarzu. Może w przyszłym roku wystartuję w 50-tce? Zawsze odczuwam lekki niedosyt że trasa się tak szybko skończyła :)

A tutaj link do przebiegu Mateusza który w większości jest taki jak mój jako że większość trasy biegliśmy razem: Trasa TP25 Endomondo

Wspólna fotka na zakończenie świetnej imprezy. fot. Damian Kaczmarek

niedziela, 4 stycznia 2015

" 20 lat minęło jak jeden dzień ..."



  „20 lat minęło jak jeden dzień …”. Miesiąc temu 3 grudnia Anno Domini  2014 „stuknęła mi dwudziestka”. Równo 20 lat od mojego pierwszego startu w imprezie na orientację.


  Było to w roku 1994, 3 grudnia, w sobotę. 5 klasa podstawówki. Dzięki starej książeczce Odznaki InO udało mi się dotrzeć do tej daty. Były to zawody „Zimno ‘94” – bazą zawodów była jakaś szkoła podstawowa na osiedlu Skarpa. Dziś wiem już że to SP nr 32. Do bazy dojechaliśmy sporą grupką z naszego SKKT nr 16 przy SP nr 3 w Chełmży. Naszą opiekunką była pani Teresa Kachniarz – nauczycielka geografii, opiekunka SKKT oraz wychowawczyni mojej klasy IVB. Pani Kachniarz wspólnie z Panią Iwoną Wierzbicką wprowadziły nas do świata imprez na orientację za co wielka chwała im. Któż by wtedy pomyślał że tak bardzo mi się InO spodobają i na dobre się z nimi zwiąże.
 Organizatorem był klub o egzotycznie wtedy brzmiącej dla nas nazwie: SKARMAT. J Trasa wiodła do nieznanego mi lasu w pobliżu dużej pętli tramwajowej. Dziś znam ten las całkiem dobrze gdyż jest to częste miejsce wybierane przez nas na spacery z Zuzią. Dopóki nie znalazłem mapy z tych zawodów w klubowej kronice, nie wiedziałem że dziś parkuję samochód dokładnie na tym samym skrzyżowaniu gdzie przed 20 laty po raz pierwszy oczy me ujrzały czerwono-białą kartkę formatu A4 czyli lampion punktu kontrolnego.  Pamiętam tylko że w zespole była nas piątka. Wszyscy oczywiście kompletnie zieloni, był to dla nas pierwszy start. Każdy dostał mapę choć co z nią zrobić za bardzo jeszcze nie widzieliśmy. Kojarzę że ktoś z dorosłych z nami był  podczas dojścia do lasu od szkoły i przy kilku początkowych punktach. Ja dostałem do ręki kompas bardziej niż nas mapą skupiłem się nad sprawdzaniu północy przez niego wskazywanej. Właściwie nie widziałem po co ale kazali sprawdzać to sprawdzałem. Potem już poszliśmy samopas do lasu. Pamiętam jak przez mgłę że jeszcze jakieś tam PK zaliczyliśmy a później niestety się zamotaliśmy i gdzieś nas rzuciło. Znaleźliśmy się przy nieznanym terenie ogrodzonym i z budynkami. Nie mieliśmy pojęcia gdzie dokładnie jesteśmy i dokąd dalej iść. Z opresji wyratował nas jakiś dorosły gość ( TS- tak o nim mówili), którego zdziwiła nasza obecność w tej części lasu. Słabo to pamiętam ale wydaje mi się że to mógł być Darek Popławski członek klubu SKARMAT. Wyjaśnił nam że jesteśmy poza naszą mapą, weszliśmy na teren seniorów i kończy nam się czas. Wskazał nam najkrótszą drogę powrotną „na mapę” i korzystając z jego rady po kilkuset metrach wyszliśmy z lasu przy sporym rondzie które mijaliśmy idąc do PK1. Byliśmy uratowani. Dalej droga do szkoły czyli mety etapu była już prosta. Po drodze spotkaliśmy starszych kolegów z wyższych kategorii którzy wysłani zostali przez nasze opiekunki aby nas odnaleźć. Trochę długo zabawiliśmy w lesie jak na tak krótką trasę (2800m), więc Panie zorganizowały małą grupę poszukiwawczą. Potem jeszcze lekki opierdziel od p. Kachniarz za zbyt długie błąkanie się po lesie i było po wszystkim. Tyle pamiętam z mojej pierwszej InO.
Podczas spotkania klubowego na koniec 2014 r. udało mi się znaleźć w starej kronice mapki z tychże zawodów. Zamieszczam zdjęcie, choć niestety słabej jakości. Przy następnej wizycie w siedzibie SKARMAT-u (tak, mamy własną siedzibę) postaram się zrobić lepsze zdjęcie i może gdzieś w archiwum odnajdę protokół z wynikami. Kto wie, może i jakieś stare zdjęcia są. Co odnajdę to wrzucę na bloga, ku potomności.
Choć na początku trochę się bałem to jednak bardzo miło zapadła mi w pamięci ta impreza i okazała się bardzo fajną przygodą. W najśmielszych myślach nie przypuszczałem wtedy że tak mocno zwiąże się z imprezami na orientację i po 2o latach nadal będę nie tylko startował ale i organizował imprezy.

Swoistym uczczeniem mojej 20-tej  rocznicy był start w Nocnych MnO, równo 20 lat i 3 dni. Startowałem z Przemkiem Taflińskim, zajęliśmy 2 miejsce co dało Przemkowi zwycięstwo w Pucharze Województwa 2014 a mi czwarte miejsce ;)

niedziela, 21 września 2014

ABENTOJRA - Warmińska przygoda z mapą



  O rajdzie dowiedziałem się  przypadkowo  przed wakacjami, przeglądając kalendarz zawodów na stronie orienteering .waw.pl Od razu pomyślałem, że warto byłoby się wybrać na zawody jeśli nic nie stanie na przeszkodzie. W Olsztynie i okolicach nie byłem nigdy na zawodach na orientację. Jest tam wprawdzie organizowany już od kilku lat rajd „Vell Vincere” ale jakoś  nigdy termin nie pasował. Przeglądnąłem stronę internetową ,regulamin i miło zaskoczyło mnie wpisowe – 30zł. Świadczenia solidne, dużo  sponsorów i ciekawe nagrody a dodatkowo niespodzianka na trasie – możliwość znalezienia dodatkowej nagrody na jednym z PK, był to telefon Samsung Galaxy XCover 2.

  Dojazd miałem tego dnia wyjątkowo korzystny ponieważ impreza zbiegła się z wizytę u rodziny w Lidzbarku Warmińskim w ten właśnie weekend. Halę sportową odnalazłem bez problemu, pobrałem materiały startowe i spokojnie oczekiwałem na start. Organizatorzy ustawili nas w dwóch rzędach naprzeciw siebie. Z  jednej strony zawodnicy trasy TP50km po drugiej TP25km.  Mapy otrzymujemy na 3 min. przed startem. Szybki rzut okiem, zapowiada się  nieźle. 9Pk do zaliczenia na 25km trasie gwarantuje, że będzie w miarę  ciekawie tzn. nie będzie długich i nudnych „harpaganowych” przelotów między PK. Ktoś daje sygnał , ruszam ale to jeszcze nie właściwy start. Cała stawka ustawia się przed bramkę startową ,chwila i sędzia zawodów daje sygnał więc ” poszły konie po betonie”. Przebieg na pierwszy PK „obczaiłem” już wcześniej więc nie tracąc czasu ruszam raźno, tym łatwiej że trasa wypada prawie identycznie jak mój dojazd samochodem do bazy. Jak na razie przewodzę stawce. Kilka minut i za Orlenem pojawia się las, szybki myk na drugą stronę ruchliwej trasy a tam już ścieżka wzdłuż drogi asfaltowej. Jakiś czas prosto na północ  a potem w lewo w głąb lasu, kierunek Pn-zach. Zawodnicy się już trochę rozgrzali bo kilku mnie mija. Pierwszy PK łatwy, miejsce  bardzo charakterystyczne, kawałek za mostkiem w pobliżu zejścia rzek Wodąg i Łyny. Dalej ruszam ustawiony za wężykiem uczestników, nie ma się nad czym zastanawiać bo droga do dwójki banalna. Nikt się specjalnie dużo nie zastanawia, stawka rusza w kierunku Dywit. Ciekawy opis PK2 – stopa zeppelina. Ciekawe co to może być? Po kilkuset metrach robię przechodzę do szybkiego marszu aby nieco odetchnąć. Po krótkim czasie dogania mnie Kinga Górska z Ostródzkiego Orkana. Potem biegnę  kawałek za nią. Widać jakieś skrzyżowanie , las na północy się przerzedza więc zbaczam w lewo w poszukiwaniu „stopy zeppelina”. Widzę odbiegających zawodników  i jakieś inne osoby. Okazuje się  że to ekipa TVP Olsztyn, kręcą reportaż z zawodów na który się załapaliśmy. Razem z Kingą wpadamy na PK, szybkie podbicie  i dalej w drogę. W pośpiechu zapominam obejrzeć to miejsce , tylko przez moment widzę  tablice informacyjne. Okazuje się że to pozostałości po dawnym lotnisku sterowców. Trzeba tu będzie kiedyś wrócić  i dokładniej zwiedzić. Na PK3 obieram prosty i szybki wariant „dolny”, wracam więc  tą samą drogą którą wcześniej biegłem i na skrzyżowaniu odbijam w prawo. Kinga nie zwalnia tempa i po krótkim czasie wyprzedza mnie o jakieś 100m. Dołączył do niej znajomy. Ja ciągnę za nimi pozostają w pewnej odległości. Stopy  zaczynają dokuczać – problem jakże znany z czerwcowego półmaratonu w Unisławiu. Łyda jak na razie ładnie zapodaje więc niezrażony podążam dalej. Na PK3 dobiegam kilkanaście sekund po prowadzącej dwójce. Dalsza droga również prosta, czerwony szlak doprowadza do utwardzonej drogi. Biegną na północ  na skraj lasu, mijam spory wąwóz po lewej stronie drogi i na wysokości zabudowań Kolonii Dywity skręcam w lewo w leśną ścieżkę. Tym razem przez kawałek prowadzi mnie szlak zielony. Po kilkuset  metrach szlak skręca w lewo , Ja jednak lecę dalej prosto decydując się zaatakować PK od wschodu. Ścieżka wyraźna, po ok 2 min. mijam zbaraniałych na mój widok grzybiarzy , zaczyna się zakręt a za drzewami powoli widać prześwitujące jeziorko . Na zachodnim brzegu tegoż pięknego śródleśnego jeziorka czekaj już na mnie PK4. Widać go już z daleka. Spodziewałem się w tym miejscu spotkać odbiegającą Kingę z kolegą ale nie ma po nich śladu. W ogóle jakoś nie ma śladu żeby tu ktoś już był. W  tym momencie jeszcze nie wiedziałem że wychodzę na prowadzenie, Kinga opowiadała na mecie że gdzieś ich „rzuciło” w bok. Dalej krótką ścieżką na zachód, witam się  ponownie  z  zielonym szlakiem który prowadzi mnie do elektrowni wodnej na  Łynie. Ciekawe miejsce ale Ja tylko  szybko rzucam okiem i za mostem skręcam w lewo i wbiegam na  leśną drogę która prowadzi wzdłuż  rzeki. Tu spotykam kilku uczestników trasy 50km którzy zmierzają w przeciwnym kierunku. Informują mnie że jestem już  blisko grobli która prowadzi na drugą stronę Łyny. Moja „piątka” jest ich trójką”. Faktycznie po kilku minutach widzę że dziwna kreseczka przez rzekę na mapie okazuje się ową groblą obok budynku. Myk i jestem na drugiej stronie przy PK5. Czas coś przekąsić i wypić , od początku trasy nie miałem nic w ustach. Przeżuwając daktyle i popijając otrzymanym w świadczeniach izotonikiem sprawdzam wariant na PK6. Ruszam więc  w stronę dużej nadrzecznej skarpy by po chwili znaleźć ścieżkę prowadzącą na pd. w stronę  większej drogi do wsi Redykajny. Aby trochę dać wypocząć nogo na przemian podbiegam albo maszeruję  szybkim krokiem. Zejście dwóch ścieżek zaliczone, potem pod linią energetyczną i jest wreszcie droga. Mijam po drodze leśnictwo i po chwili za zakrętem zaczyna się teren otwarty. Widok piękny, sielska warmińska wieś. Pierwsza droga w prawo od głównej na mapie  kończy się na skraju lasu, mnie interesuje druga droga prowadząca od gospodarstwa na skaju wsi.  Na skraju łąki pojawia się tabliczka  „teren prywatny” więc omijam bokiem. Wbiegam na niewielki pagórek, rozglądam się ale po drodze do lasu nie ma już śladu. Jest tylko słabo wyraźna ścieżka wyjeżdżona przez traktor na łące ale kierunek ma dobry więc z niej korzystam. Doprowadza mnie aż do lasu a tam już wszystko się zgadza , poszukiwana droga pojawia się. Dalej już bez problemu podążam drogą wzdłuż bagna, pojawia się  jezioro Redykajny i półwysep na końcu którego znajduję się moja „szóstka”. Żadna solidna ścieżka tam nie prowadzi ale nauczony doświadczeniem że w takim miejscu znaleźć można ścieżki wydeptane przez wędkarzy lub zwierzynę wbijam w las przy brzegu i taką właśnie ścieżkę znajduję . PK6 szybko zaliczony. Wariant na 7-kę to chyba najmniej oczywisty z całej trasy. Jest niby całkiem dobra droga na pn. jeziora ale wygląda na zbyt długi, decyduje się więc  na krótszy ale trudniejszy wariant południowy.  Biegnąc cały czas wzdłuż  brzegu  docieram do terenów letniskowych na pd . krańcu jeziora. Niestety pojawia się solidny płot i teren prywatny. Rozglądam się  i widzę że miejscowi wydeptali wzdłuż  płotu całkiem znośną ścieżynę pod górę dokładnie w takim kierunku w jakim chciałem. Na górze wybiegam na kawałek otwartego terenu, tu oczom mym ukazuje się duży budynek, rzut okiem na mapę  - to jakiś hotel. Od strony lasu płotu nie było, wbiegam więc na teren hotelu  i kieruje się  do bramy wjazdowej która okazuje się zamknięta. Na szczęście obok bramy jest przejście które wskazuje mi  rodzinka z dziećmi. Chyba musiałem dziwnie wyglądać z mapą w ręku bo Tatuś zrobił mi zdjęcie J Dalej kawałek wzdłuż  jeziora Tyrsko  potem na rozstaju w lewo do lasu. Za lasem pojawiają się pierwsze zabudowania osiedla. Tutaj kawałek osiedlową drogą w kierunku seminarium. Ponieważ z dala już widzę zamkniętą bramę więc omijam boczną drogą. Docieram do większej drogi biegnącej na południe ale nie korzystam z niej tylko prosto wbijam się na skarpę. Jestem już coraz bliżej PK7, w planie miałem atak na punkt od strony zachodniej, gdyż  na mapie wygląda to nieźle. Jednak po wejściu na skarpę ukazuje mi się w pełni zabudowany teren. Mapie użyta na zawodach ma już ponad 10lat i przez ten czas to miejsce mocno się  zmieniło. Przez ok. 5 min kręcę się jeszcze po osiedlowych drogach by finalnie stwierdzić że tak się nie da. Ruszam więc  na pd. aby zaatakować z tego kierunku drogą wzdłuż lasu. Tu już wszystko zaczyna się zgadzać z mapą , więc po kilku  minutach opuszczam osiedle i skręcam w ścieżkę  prowadzącą prosto na PK7. Po prawej w dole niewielki staw , ścieżka skręca a na wprost pagórek czyli wszystko idealnie. Wbiegam, wyciągam już kartę startową i … Nic. Lampionu nie ma. Na szczycie górki, zamiast punktu znajduję  auto z dwoma kolesiami popijającymi browar. Pytam czy nie widzieli „takiego pomarańczowo-białego znaku” ale oni tylko zdziwione miny zrobili. Nie poddaje się , czeszę  pobliskie krzaczory. Po ok. 10 min. zjawia się kolejny zawodnik. To Mateusz ??? Wspólnie przeszukujemy wszelkie możliwe zakamarki. Wszystkie elementy terenowe są, jesteśmy pewni na 100% że to jest właściwe miejsce. Dzwonię do budowniczego i opisuję całą sytuację. Potwierdza że PK mógł zostać źle postawiony bo pobliski teren się trochę zmienił przez ostatnie 10 lat.  Zrobiliśmy zdjęcie pagórka i wspólnie ruszamy dalej. Na poszukiwanie lampionu zeszło mi ze 20 min. Na 8-kę to już rzut beretem. Przecinamy asfalt, wpadamy nad rzekę  ale rozwalonej altany przy której miał być PK brak. Po chwili ktoś z grupy rowerzystów krzyczy że ruiny altany i PK stoją na wzniesieniu. Na mapie jak byk widać że powinien stać na płaskim terenie w zakolu rzeki ale niezrażeni ruszamy pod górę  i szybko znajdujemy lampion. Teraz już pozostała nam droga do mety a tak ostatni PK9. Nie mamy ochoty pokonywać rzeki wpław więc udajemy się na pd. do najbliższego mostu. Czas po drodze umila nam miła pogawędka nt. różnych imprez na orientację, ma się rozumieć J po kilku minutach przechodzimy przez most i łukiem w prawo podążamy już solidną leśną drogą w kierunku mety. Mateusz ma większe zapasy sił więc mówię żeby się na mnie nie oglądam i napierał dalej w swoim tempie. Ja postanawiam kawałek pomaszerować aby dać chwilę wytchnienia stopom. Gdy widzę już w oddali szosę wylotową z Olsztyna, przyspieszam i skręcam w prawo na ścieżkę biegnącą wzdłuż trasy. Myślałem dogonić Mateusza jeszcze przed metą. Docieram do przejścia przez jezdnię, które tym razem obstawione jest przez dwóch Panów z firmy ochroniarskiej którzy pilnują bezpiecznego przejścia uczestników [rano podobno też byli tylko spali w samochodzie J]. Mijam sporą grupkę  uczestników trasy rodzinnej. Jakże budujący jest widok małych kilkuletnich brzdąców śmiało podążających z rodzicami na trasę J Dalej już  tylko prosta trasa do mety i po chwili mijam linię  mety. Jest 11.14. Mateusz był na mecie 2 min. wcześniej. Byłem pewien że ktoś już przed nami przybiegł, jednak organizatorzy informują że jesteśmy pierwszymi zawodnikami z TP25. Po odsapnięciu udajemy się razem po napoje do bufetu. Bufet na tych zawodach był olbrzymią pozytywną niespodzianką. Kiełbaski z grilla, oprócz wody kawa i herbata do woli, pączki, ciasta, owoce i inne smakołyki. Trochę  później dowieźli jeszcze dwudaniowy obiad. Po prostu pełen wypas. Podejrzewam że zjadłem więcej kalorii niż spaliłem na trasie J Później udaje się pod prysznic – to była niestety masakra. Oprócz Abentojry na obiektach sportowych odbywały się  jakieś zawody sportowe amazonek i Panie prawdopodobnie zużyły cały zapas ciepłej wody. Jakoś  to przetrwałem choć łatwo nie było. Potem było już tylko oczekiwanie nie dalszych uczestników z naszej trasy. Ze wspólnych rozmów dowiedzieliśmy się  również pozostali mieli problemy z PK7 ale ktoś w końcu go znalazł jakieś 150m dalej od właściwego miejsca. Ostatecznie decyzją orgów miałem być sklasyfikowany na pierwszym miejscu z Mateuszem. Jakimś cudem wyszło że miałem drugie miejsce a pierwsze z Mateuszem jakiś inny gość. Nie miałem już czasu i chęci kłócić się po wręczeniu nagród więc zostawiłem tak jak było. Trochę zawiodłem się bo nie udało mi się zgarnąć pysznych sękaczy ale nic to bo moja torba z nagrodami miała sporą zawartość. W domu po ogłoszeniu wyników ku mojemu zdziwieniu widzę że 1 msc. ma w  sumie 3 zawodników w tym dwóch  z czasami o godzinę  gorszymi od mojego. Tym razem odpuszczam ale w przyszłym roku nie będzie już taryfy ulgowej dla orgów i będę się kłócił :) W rajdzie oprócz mnie ze SKARMATu wystartowali również : Wojtek Kluska na trasie pieszej 50km oraz Arek Papke na rowerowej 50-tce. Wojtek zajął 7-dme miejsce, tak samo Arek.  

  Impreza bardzo mi się podobała pomimo wpadek przy rozstawianiu PK. Organizator jeszcze młody a nie myli się  ten kto nic nie robi. W przyszłym roku jeśli termin i okoliczności przypasują to wystartuję ponownie. Niskie wpisowe  jak na tak sporą imprezą, bardzo dobre świadczenia, ciekawe tereny i ogólnie duży rozmach imprezy sprawiają że to dla potencjalnego uczestnika  bardzo atrakcyjna impreza. To była pierwsza edycja a liczba zawodników sięgnęła 282 osób! Życzę organizatorom aby w przyszłym roku udał im się utrzymać taki poziom organizacyjny impreza a nie łatwe zadanie sobie wyznaczyli.